Demon Południa
Jeżeli wszystkie inne demony podobne są do wschodzącego i zachodzącego słońca, gdyż obejmują tylko część duszy, to demon południa zwykł chwytać całą duszę i dusić umysł. (Ewagriusz z Pontu).
Demon ten atakował najczęściej w „południe życia ludzkiego”, czyli w okresie, gdy człowiek wchodził w wiek średni. Potwierdza to współczesna wiedza, mówiąca, że momenty kryzysowe najczęściej dopadają czterdziestolatków.
W średniowieczu synonimem rachunku sumienia było słowo „saligia”. Powstało ono od pierwszych liter siedmiu grzechów głównych w języku łacińskim: superbia, avaritia, luxuria, invidia, gula, ira, acedia. Przed spowiedzią wierny w myślach przystawiał kolejne z owych grzechów do swojego życia i rozeznawał, czy im ulegał. Na końcu zawsze dochodził do acedii, która na język polski tłumaczona jest jako lenistwo, co nie odpowiada dokładnie charakterowi tego zjawiska. Słowo to pochodzi od greckiego „akedia” i zostało wprowadzone do szerszego użytku przez pustelników w IV wieku.
Mówiono o nich wówczas, że pełnią dla społeczności funkcję obronną w walce duchowej. Wychodzą bowiem na pustynię, aby z dala od ludzkich siedzib wiązać w zmaganiach ze sobą złe duchy. Ojcowie Pustymi nauczali, że za każdy rodzaj grzechu odpowiada konkretny demon. Na podstawie osobistego doświadczenia wieloletniej walki duchowej jeden z nich, Ewagriusz z Pontu (345-399), dokonał nawet klasyfikacji i wyróżnił osiem demonów, którym musiał stawiać czoła. Najbardziej uciążliwy to demon południa, który odpowiada za grzech acedii. Dla Ewagriusza nie jest to jednak zwykłe lenistwo, ale duchowa obojętność, stan osłabienia duszy, zmęczenie, zniechęcenie, znużenie, melancholia.
Atak Ósmego Demona
Ten demon atakował mnicha najczęściej w południe. W najbardziej upalnej porze dnia, kiedy słońce na pustymi prażyło niemiłosiernie, pojawiały się pierwsze oznaki znużenia modlitwą i ascezą. Dzień zaczynał się wówczas dłużyć. Człowieka ogarniała fizyczna ociężałość, ospałość, oschłość przygnębienie bez konkretnego powodu, niewytłumaczalna gnuśność, niezdolność do koncentracji i działania. Był to jakiś stan duchowego paraliżu. Nawet modlitwa, która dawała radość, gubiła swój smak. Mnicha dopadał wtedy rozpaczliwy smutek, obezwładniając jego rozum i wolę oraz zanurzając go w świecie ułudy.
Jak pisał Ewagriusz, ten demon – w odróżnieniu od pozostałych – dotykał nie jakiejś jednej cząstki, lecz całej duszy człowieka. Sprawiał, że człowiek tracił ochotę na cokolwiek, a z czasem rodziło się w nim obrzydzenie i nienawiść do swej kondycji. Pojawiała się wówczas uporczywa myśl, że należy natychmiast zmienić sposób swojego życia. Mnisi w stanie acedii porzucali swe duchowe powołanie, gdyż łudzili się, że w innym miejscu będzie im lepiej; mężczyźni żonaci porzucali natomiast swe żony, gdyż to właśnie je obwiniali o swoje cierpienia. Związywali się z obcymi kobietami i natychmiast odczuwali ulgę, ale tylko dlatego, że demon południa, widząc, iż osiągnął swój cel, celowo łagodził nacisk.
Kuszenie Czterdziestolatków
Nazwa złego ducha miała też dodatkowe wytłumaczenie: demon ten atakował najczęściej w „południe życia ludzkiego”, czyli w okresie, gdy człowiek wchodził w wiek średni. Potwierdza to współczesna wiedza, mówiąca, że momenty kryzysowe najczęściej dopadają czterdziestolatków, którzy nagle potrafią zakwestionować całe swoje dotychczasowe życie. Obrazem acedii u Ewagriusza z Pontu jest widok mnicha bezmyślnie godzinami patrzącego w okno. Ten wzrok utkwiony w oknie jest pragnieniem ucieczki od rzeczywistości. Wyobraźnia podsuwa wówczas różne wspomnienia, obrazy, fantazje, które podpowiadają, że w innym miejscu, w innym stanie nasze życie byłoby lepsze, bardziej wartościowe. Demon południa nakłania, by uciec od samego siebie i zanegować Boży plan związany z życiem człowieka.
Czesław Miłosz pisał kiedyś, że przed wiekami acedia była doświadczeniem jedynie samotnych eremitów, dziś natomiast jest czymś, co dotyka bezpośrednio i osobiście milionowych mas. Czy dzieje się tak dlatego, że we współczesnych społeczeństwach nie ma pustelników, którzy związywaliby demony w walce duchowej? Gdyby Ewagriusz z Pontu żył dzisiaj, być może opisałby ludzi godzinami wpatrujących się bezmyślnie nie w okno, lecz w ekran telewizora.
Używając nieco innego języka, Carl Gustav Jung nazywał to samo zjawisko „kryzysem wieku średniego”. Jego przykładem może być współczesna plaga depresji, wewnętrznego wypalenia lub rozwodów, których siłą sprawczą są najczęściej mężczyźni po czterdziestce, próbujący odnaleźć „nowe życie” i „drugą młodość” w ramionach innych kobiet.
Osamotnienie Zranionego „Ja”
Ewagriusz z Pontu w swym subtelnym wywodzie wyróżnił aż dziewięć stopni acedii, która rozpoczyna się od przesadnego, nieproporcjonalnego lęku przed trudnościami, poprzez znużenie, niechęć do jakiegokolwiek wysiłku, brak wytrwałości i niedbałość w przestrzeganiu zasad, aż do ulegania pokusom i poddania się zmysłowym pragnieniom.
Gdy demon południa opanuje duszę, w krańcowych przypadkach kończy się na folgowaniu żądzom, chęci używania wszystkiego, a z czasem na kompletnym zatraceniu sensu życia. Ewagriusz pisze, że bardzo trudno jest wesprzeć człowieka pogrążonego w acedii, gdyż ma on poczucie niezrozumienia i opuszczenia przez wszystkich. Wciąż oczekuje pocieszenia, a gdy go nie otrzymuje, oskarża otoczenie o obojętność i brak miłości. Są chwile, gdy ma wrażenie, jakby cały świat zmówił się przeciwko niemu.
W sumie żadna osoba postronna nie jest w stanie pomóc takiemu człowiekowi, gdyż toczy on wewnętrzną walkę, w której przeciwnikiem nie jest ani żona, ani koledzy z pracy, ani współbracia w kapłaństwie, lecz własne „ja”. To właśnie w owym zranionym „ja” kryje się – zdaniem eremity z Pontu – główna przyczyna acedii. Jest nią egoistyczna i nieuporządkowana miłość własna, często nieuświadomiona.
Duchowe Zmaganie
Jakie jest, według Ojców Pustyni, lekarstwo na tą duchową chorobę? Otóż zalecają oni cierpliwe i wytrwałe przetrzymanie tego stanu, który jest okresem pewnej duchowej próby. W tym czasie należy zachowywać umiar w postępowaniu, trzymać się powziętych postanowień, a przede wszystkim w każdej chwili uciekać się do Boga. Gdy człowieka męczy modlitwa, niech wzdycha z pokorą do Boga, błagając Go o ratunek. Najlepszą formułą jest powtarzanie modlitwy Jezusowej: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną, grzesznikiem”. Albo jeszcze krócej: „Jezu, ufam Tobie”.
W tego typu bolesnych zmaganiach często wypala się nieuporządkowana miłość własna, a człowiek zaczyna doświadczać, że jedyne, co go trzyma przy życiu, to Boża opieka. Wtedy zaczyna opierać swoje życie nie na sobie, lecz na Bogu. Widzi, że jedyną jego nadzieją nie są własne zasługi, lecz Boże miłosierdzie.
Grzegorz Górny