Czy parafia jest Twoim domem?

Czy lubimy przebywać we własnym domu? Odpowiedź pozornie wydaje się oczywista, jednak niekoniecznie musi taką być. Może dlatego, że mało daję swoim bliskim? Nie angażuję się?

W Isnello w diecezji Cefalu na Sycylii zarządzanie parafią powierzono pewnej rodzinie. Zdecydowano, że ksiądz będzie pełnił w niej rolę moderatora odpowiedzialnego za sakramenty, a parafia przekształci się w „stację misyjną”, w której to świeccy będą pełnić specjalne funkcje. Zadaniem świeckich będzie towarzyszenie rodzinom przez konkretne inicjatywy formacyjne i modlitewne.

Wygoda i wymagania

Wielu wierzących swoją przynależność do parafii traktuje na zasadzie kogoś, kto siedzi w wygodnym fotelu, patrzy i krytykuje. I na tym ich rola się kończy. Pozycja wygodna, nic nie kosztuje. Parafia jest dla nich czymś odległym, nie identyfikują się z nią. Słaba wiara, która korzeniami sięga rodzinnego domu, religijne lenistwo, obojętność, krytyka, za którą stoi przykrywanie swoich słabości, brak wiedzy religijnej, pogląd, że parafia to sprawa księży, traktowanie parafii jak firmy usługowej: daję i żądam, wymagam – oto niektóre powody braku identyfikacji.

Wielu woli patrzeć na parafię z daleka, być co najwyżej klientem obsługiwanym podczas chrztu dziecka, bierzmowania, Pierwszej Komunii, ślubu, pogrzebu. „Fotelowcy” wystawiają oceny, ferują wyroki, dają upust swoim frustracjom. A są i tacy, którzy może chcieliby coś zrobić, jednak nie za bardzo wiedzą co, bo do tej pory wszystko robili inni: ksiądz, pani Krysia, pan Janek, katecheci. Na pytanie, czy by pomogli, odpowiadają, że chodzą do Kościoła i się modlą, ale pomóc albo nie potrafią, albo nie mają czasu. Tym bardziej że inni zrobią to lepiej.

Moja drużyna

Jeśli ktoś należy do klubu kibica, to wie, że ta przynależność pociąga za sobą pewne obowiązki. Pierwszy – oczywisty – to „kochać” swoją drużynę. Kibic robi dla niej wiele. Poświęca czas, chodzi na mecze, zawody, angażuje się w czasie rozgrywek, wspiera swoją drużynę okrzykami, brawami, dopingiem, śpiewem, i to na całe gardło. Dlaczego? Bo to – a mówi to z dumą – „jego ukochana” drużyna!

Kibic kupuje koszulki swoich ulubionych zawodników, zbiera pamiątki, podpisy, autografy idoli. Identyfikuje się ze swoją drużyną na dobre i złe. A jeśli ona przegra mecz, co się zdarza, nie opuszcza jej, ale wspiera w chwilach kryzysu czy nawet klęski. „Nic się nie stało”, skandują kibice, by podnieść na duchu swoją drużynę, znowu obdarzyć ją zaufaniem. Walą w bębny, klaszczą, komponują piosenki, hymny na jej cześć. Ile w tym zaangażowania, żaru, serca, emocji! Pozazdrościć tylko…

Czego mogliby się wierzący nauczyć od kibiców? A tego, że jak drużyna jest czymś bliskim, tak parafia to duchowy dom, Matka. Ciało Jezusa, Jego duchowa rodzina. Kocham parafię, zależy mi na niej, mimo że widzę w niej zło, również moje. Dlatego zrobię, co tylko w mojej mocy, by to zmienić na dobre, zaczynając od siebie. Sama krytyka do niczego nie prowadzi. Parafia to drużyna Jezusa, w której gram wspólnie z innymi wierzącymi.

Mamy grać razem, zaangażować się, dać z siebie to, co może się przydać dla wspólnego dobra, wspólnego celu – pociągnąć innych do Boga. Czy chcę zatem grać w drużynie Jezusa dla siebie i innych?

Najpierw dom

Rodzina to domowy Kościół. Zaangażowanie w życie parafii zakłada dojrzałą, głęboko przeżywaną wiarę na co dzień. Rodzice mają być tu przewodnikami. W przestrzeni rozmów, zainteresowań powinny pojawiać się także sprawy parafii. Powinniśmy interesować się parafią także pod względem materialnym, o czym przypomina przykazanie kościelne: „Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła”.

Parafia to dla wiary dom, w którym rodzimy się przez chrzest, wrastamy w niego przez sakramenty, idziemy wraz z innymi do nieba pod przewodnictwem Chrystusa i Kościoła. Jest tu sprzężenie zwrotne. Jaka jest rodzina pod względem religijnym, taka jest poniekąd parafia. Zapytajmy, czy jesteśmy „klientami” parafii, czy ją współtworzymy? Przez brak poczucia więzi z parafią wyłączamy się ze wspólnoty z innymi wierzącymi, a przede wszystkim z Bogiem. Osłabiamy duchową rodzinę przez swoją nieobecność. Schodzimy na mielizny „swojej” pobożności, tracimy wiarę. Jak to jest u mnie, w moim domu? Fundamentalne zaś pytanie jest takie: Jaka jest moja wiara w Boga? Od odpowiedzi na to pytanie zależy cała reszta.

Co mogę zrobić?

– Tuby są zepsute, a za parę dni procesja. Trzeba będzie je naprawić – żalił się proboszcz.

Kwadrans po wieczornej Mszy Świętej był już miejscowy elektronik gotowy je reperować. Ksiądz był w szoku. Okazało się, że jego ciche mówienie do siebie przypadkiem usłyszały dwie parafianki, i to wystarczyło.

Co możemy zrobić? Słyszymy w ogłoszeniach parafialnych, że trzeba pomóc osobom potrzebującym. Może kogoś takiego znamy? Jeśli tak, można powiadomić księdza proboszcza albo parafialny Caritas. Można organizować festyny, mecze ojców przeciwko synom. Ktoś z księży opowiadał, że na taki mecz przychodziło kibicować pół parafii.

A czytanie słowa Bożego w czasie Eucharystii, śpiew psalmów, prowadzenie scholi, zorganizowanie Orszaku Trzech Króli, drogi krzyżowej, procesji Bożego Ciała, żłóbka na Boże Narodzenie, grobu Pańskiego na Wielkanoc? A przeprowadzenie zbiórek na różne cele, wypranie obrusów mszalnych, komeżek, sprzątanie kościoła, układanie kwiatów, dekoracje okolicznościowe? A chorzy, starsi, którzy nie zawsze mogą być w kościele? Oni mogą ofiarować swoje dolegliwości, wstąpić do kółka różańcowego, margaretek, które modlą się za kapłanów, różnego rodzaju bractw, np. św. Józefa. Dla chcącego nic trudnego.

Zapytajmy na koniec: Czy jestem tylko „klientem” parafii, czy ją współtworzę?

ks. Wojciech 
Różaniec 2(848) luty 2023

Maranatha, przyjdź Panie Jezu! Rozważanie na IV niedzielę Adwentu: Przyjęcie

Słowo „przyjęcie” (kogoś) ścisłe się wiąże z okazaniem miłości, miłosierdzia (caritas) i gościnności oraz opiera się na zaufaniu do tego, kogo przyjmujemy. Także przyjęcie Jezusa implikuje zaufanie Jemu, Jego Słowu. Pojęcie „przyjęcia kogoś” oznacza zrobienie miejsca, otwarcie bram swego domu, swego serca. Staje się miejscem spotkania z bliźnim, jego niepowtarzalnością i historią osobistą, często trudną i zawirowaną. Takim najznakomitszym przykładem „przyjęcia” jest Maryja. Jak Ona, także i my możemy przyjąć Boże Przesłanie skierowane do nas, często nieoczekiwane i wymagające zmiany życia i horyzontów myślenia. Potrzebne staje się tu zaufanie i wiara. Przyjąć to znaczy otworzyć się na znaki czasu, na Boży plan. Zastanówmy się nad krótkim opowiadaniem włoskiego salezjanina, księdza Bruno Ferrero.

Była sobie pewna sędziwa pani, która wiele godzin dnia spędzała na pobożnych modlitwach. Pewnego razu usłyszała głos Boga, który mówił do niej: Dziś przyjdę odwiedzić cię. Możecie sobie wyobrazić radość i dumę staruszki. Zaczęła sprzątać, czyścić, wyrabiać ciasto i piec ciastka. Potem ubrała się w najpiękniejszą suknię i zaczęła oczekiwać na przybycie Boga.

W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi. Staruszka pobiegła je otworzyć. Była to jedynie sąsiadka, która miała chore dziecko i prosiła o pożyczenie termometru. Staruszka, wypchnęła ją za drzwi, mówiąc idź do innego sąsiada, bo ja nie mam dziś czasu na takie głupstwa, czekam na dobrego Boga, który ma przyjść. Idź już do kogo innego! Po pewnym czasie ktoś znowu zapukał. Staruszka spojrzała w lustro, poprawiła włosy i pobiegła otworzyć. Ale któż to był? Chłopak, który sprzedawał jakieś tanie rzeczy. Staruszka wybuchnęła: Czekam na Boga, Nie mam czasu. Przyjdź innym razem. Po chwili zapukano znowu. To jakaś kobieta prosiła o wsparcie na jej dzieci, bo mąż stracił pracę. Staruszka znowu rzekła: O nie! Wszyscy właśnie dzisiaj. Zostawcie mnie w spokoju. Czekam na ważnego gościa.

Dzień mijał. Godzina po godzinie. Nadszedł wieczór i Bóg nie pokazał się. Staruszka była mocno rozczarowana. W końcu zdecydowała, że pójdzie spać. W śnie ukazał się jej dobry Bóg i powiedział: Dziś trzykrotnie przyszedłem cię odwiedzić i po trzykroć nie przyjęłaś Mnie!

To krótkie opowiadanie, przybliżyło nam, tak często zapominany a jednocześnie bardzo ważny temat, jakim jest obecność Boga w człowieku. I to jest nasz codzienny „adwent” trwający całe życie. Czasem jest trudny do odkrycia, ale jest jednocześnie bardzo realny i rzeczywisty. Chrystus przychodzi do nas w nieoczekiwanych chwilach i sytuacjach, aby zapoczątkować w nas nowy sposób życia. Sposób, na który składa się miłość bliźniego, dobroć i sprawiedliwość. Być człowiekiem dobrej woli oznacza przede wszystkim być człowiekiem gotowym żyć w miłości i sprawiedliwości. W przeciwnym razie nawet modlitwy nie doprowadzą do spotkania z przychodzącym Bogiem. Grota betlejemska to miejsce szczególnie uprzywilejowane do spoglądania na świat oczyma Boga. W Boże Narodzenie rozjaśnia się horyzont każdego stworzenia. Chor aniołów rozbudza nie tylko w człowieku, ale i w całym stworzeniu nostalgię na niebem. W sercu człowieka ukochanego przez Boga kiełkuje nasienie dobrej nowiny: że Bóg kocha nie tylko człowieka, ale wszystkie, nawet najmniejsze stworzenia, które mu towarzyszą w wędrówce po krętych ścieżkach życia. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże w dzień Bożego Narodzenia, ofiaruje Bogu swą niedoskonałą naturę ludzką i ubiera w nią Syna Bożego.

Ksiądz Guanella kontemplując godność osoby ludzkiej uklęka przed swoim bliźnim i mówi: „W twoim bracie wszystko jest święte. Jest święte ciało i nie tylko dlatego, że towarzyszy mu dusza, ale dlatego, że jest monumentem Bożego dzieła… Jest święta dusza, gdyż jest tchnieniem Wszechmogącego i żyje Bożym życiem oraz przypomina obraz Boga, tak jak synowie przypominają oblicze swych ojców. Człowiek jest nieśmiertelny, jak jego Pan; Bóg, który nigdy nie umiera”.

Przyjście Mesjasza na ziemię to Boża Pieśń o Ewangelii Życia. Bóg tak umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał. Kościół – Matka i Nauczycielka, raduje się w to święto. Oblicze Kościoła jaśnieje, jak oblicze Matki Bożej spoglądającej na Dzieciątko Jezus, wychwalane przez Aniołów, podziwiane przez pasterzy i adorowane przez Trzech Króli.

Kościół żyje wiecznym wspomnieniem Narodzenia Boga, rodząc ciągle nowych synów, tworząc potencjał nadziei przyszłych pokoleń. Matka – Kościół ma swój dom pełen synów i im przekazuje dobry „zaczyn” życia, aby go strzec, przechowywać i przekazywać, śpiewając nieustanny hymn radości i wdzięczności Bogu. Tajemnica Macierzyństwa Kościoła jest niezbadana, jak tajemnica macierzyństwa każdej kobiety. Dla mężczyzny trudno jest mówić o życiu. Przywilej niesienia życia, nie jest przywilejem dla mężczyzn. Jesteśmy poprzez to nieco niżej od kobiet.

Włoski reżyser Franco Zeffirelli, twórca filmu „Jezus z Nazaretu” napisał, że: „cud uczucia rozwoju życia we własnym łonie, dostrzeganie jego rozkwitu i wreszcie wydania go na świat, czyni was – kobiety – mocnymi. Jeżeli nawet na koniec, synowie was zawiodą, to lat wzrastania waszych synów, nikt wam nie odbierze. Kiedy utrapienia świata, opuszczenie i brak uczucia zwali się na wasze barki, wróćcie wtedy myślami i sercem do tych cudownych miesięcy, w których „stwarzałyście nowe życie”.

Od momentu, w którym pierwsze uderzenie życia „animuje” łono kobiety, na niebie rodzi się nowa gwiazda, która nigdy nie zgaśnie. Jakikolwiek będzie przebieg tego nowego życia, to więź miedzy tymi dwoma osobami, jest tak witalna, że żadne nieszczęście czy niewdzięczność, a nawet śmierć, jej nie złamie.

W Betlejem Bóg ogłosił w niezatarty sposób Swoją miłość dla życia i dla każdego życia. W Betlejem ludzkość została „dotknięta” wartością życia. W pielgrzymce ubogich pasterzy i bogatych królów do groty betlejemskiej został potwierdzony pakt solidarności z życiem. Hołd złożony przez prostych pasterzy, adoracja Trzech Króli, wyrażają świętą wartość każdego istnienia bez względu na status społeczny, kolor skory, wyznawaną religię, język i kulturę.

Tej nocy cała ludzkość została wyniesiona do godności „królewskiego plemienia”, ludu zdobytego przez dobroć i miłosierdzie Boga.

Tej nocy, w której cały świat trwał w wielkim pokoju i ciszy, Bóg zwiastował swoją Ewangelię pokoju i nauczył chrześcijan stylu ewangelizacji.

Bóg rozpoczął od ewangelizacji życia, ogłaszając tę nowinę na wszystkich drogach świata i posłał swych aniołów z tą wieścią. Bóg ewangelizuje życie „wzywając” biednych pasterzy i napełniając ich oczy cudami.

Ewangelizować życie, oznacza przyjąć i rozwijać wszystkie pozytywne siły życia, które Bóg ofiarowuje każdemu człowiekowi. Bóg ewangelizuje życie „promieniując” poprzez Swojego „bezbronnego” Syna. W świecie osieroconym i pragnącym miłości, być pewnym, że Bóg nas obejmuje ciepłem Swej miłości ojcowskiej – aż tak, że posyła nam Swego Syna, aby podzielić razem z nami ziemski żywot – jest jedynym fundamentem radości i szczęścia.

Po tej nocy 25-go grudnia, ścieżka, która wiodła do groty betlejemskiej stała się drogą. Oczy ubogich dostrzegły swoją gwiazdkę rozjaśniającą niebo i odkryły, że ścieżka ich życia nie jest już taka ciemna. W to święto, także samotność, jest jak „lampa, która akceptuje swoje zapomnienie w ciągu dnia, aby wieczorem dostać pocałunek płomienia”.

Nasze życie nie jest niczym innym, jak właśnie takim oczekiwaniem i przyjęciem „pocałunku płomienia”. Tym płomieniem jest Przyjaciel Jezus, który „zstępuje z nieba i daje życie światu” i jak kontynuuje ewangelista Jan: „wszyscy ci, którzy odrodzą się z góry są objęci światłem życia”, i wszystkie nadzieje pielgrzymujące w naszym ciele, wychodzą z mroku niepewności i pukają do domu światła, i to jest autentyczne i nigdy nie gasnące światło, które „oświeca każdego człowieka”, które wchodzi w nasze życie.

W Boże Narodzenie Bóg wzywa nas – po tym jak przyjęliśmy to Światło – do ewangelizacji tym Światłem, promieniując nim w myślach i czynach każdego dnia tak, że każdy dzień stanie się dla nas Bożym Narodzeniem.

ks. Wiesław 

Jak dobrze przygotować się do spowiedzi?

Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie

Z obu stron kratek konfesjonału widać czasem słabe przygotowanie do sakramentu pojednania. Księża stają przed trudnością dobrego wyspowiadania osoby, która przychodzi do spowiedzi „bezpośrednio” z ulicy, wypowiadając ten sam zestaw grzechów od wielu lat. Narzekają oni, że „przystępujący do sakramentu pokuty bagatelizują rachunek sumienia, nie uznają za stosowne, by podać okoliczności przekroczeń i częstotliwość grzechu. Spowiednicy mają wątpliwości co do żalu spowiadających się, a już bardzo po macoszemu praktykowane jest postanowienie poprawy”[1]. Z kolei penitenci zadają sobie nieraz pytanie, na czym polega dobre przygotowanie do spowiedzi, ponieważ czują, że nie zawsze daje im ona spodziewane poczucie duchowej odnowy, a rutyna i przyzwyczajenie prowadzą czasem do osłabnięcia wiary w sakrament pojednania, odwlekanie go i coraz rzadsze przystępowanie do niego.

Pragnę podzielić się kilkoma uwagami dotyczącymi dobrego przygotowania do sakramentu pokuty i pojednania. W procesie tym ważna jest moim zdaniem współpraca człowieka z Bogiem oraz dwa etapy: przygotowanie dalsze i przygotowanie bezpośrednie. Poniżej, omawiając te dwa etapy, zwrócę również uwagę na postawy penitenta i konkretne metody przygotowania.

We współpracy z Duchem Świętym

Dzieje Apostolskie zawierają bardzo ważną formułę, której używali Apostołowie w niektórych momentach swojej działalności. Między innymi przed Sanhedrynem wyznają oni: Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty (Dz 5, 32). Duch Święty i my to dwa podmioty, które muszą współpracować w przygotowaniu do spowiedzi. Penitent winien przygotowywać się do spowiedzi, nie tylko opierając się na własnym rozeznaniu i wyczuciu. Należy to robić we współpracy i pod kierownictwem Ducha Świętego. Przygotowanie do spowiedzi winno się zaczynać od zaproszenia i nawiązania kontaktu z Duchem Świętym. Wynika to z samej istoty spowiedzi. Święty Jan Paweł II uczy nas: „W sakramencie pojednania (czyli pokuty) więź z Duchem Świętym zostaje ustanowiona mocą słów samego Chrystusa. Czytamy bowiem u Jana Ewangelisty, że Jezus tchnął na Apostołów i powiedział im: «Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane» (J 20, 22-23)”[2]. Misją Ducha Świętego, Ducha Prawdy, jest pokazać nam Prawdę, pouczyć nas o naszym grzechu i stać się naszym Obrońcą – Parakletem. Każde przygotowanie do spowiedzi winniśmy więc zaczynać od modlitwy do Ducha Świętego i dyspozycji wsłuchania się w Jego poruszenia, pamiętając przy tym, że nasze sumienie nie jest subiektywnym i osobistym oglądem rzeczywistości, w której żyjemy, ale głosem Ducha Świętego w nas.

Po uświadomieniu sobie roli Ducha Świętego w przygotowaniu do spowiedzi przychodzi moment na nasze działania. Wydaje się, że przygotowanie się do tej jednej, konkretnej spowiedzi zależy od naszego ogólniejszego nastawienia i rozumienia tego sakramentu. Tak jak rozumiemy spowiedź, tak będziemy ją przeżywać w pojedynczych spotkaniach ze spowiednikiem. W ramach dalszego przygotowania się do spowiedzi w grę wchodzi więc pogłębiona świadomość tego, czym ten sakrament jest z ustanowienia Jezusa Chrystusa, a nie tylko z naszych osobistych doświadczeń czy według opinii ludzi i tradycyjnych przyzwyczajeń.

Dalsze przygotowanie do spowiedzi

W przygotowaniu dalszym do spowiedzi ważne jest traktowanie sakramentu pojednania właśnie jako sakramentu, a nie jako działania psychologicznego. Jeśli penitent przygotowuje się do spowiedzi tak, jakby miał iść na spotkanie z psychologiem, często doświadczy rozczarowania i nie zrozumie, że skuteczność spowiedzi nie leży w mądrych, ludzkich radach czy przeżywanych stanach emocjonalnych, ale w mocy samego Chrystusa.

Dla uzasadnienia wspomnianej postawy przytoczę słowa czeskiego teologa, ks. Tomáša Halíka, który stwierdza: „Tajemnica paschalna jest źródłem owej władzy, która została powierzona spowiednikom, władzy «związywania i rozwiązywania» oraz leczenia ran spowodowanych w świecie przez zło i winę; kiedy wypowiadam formułę rozgrzeszenia, najważniejsze wydają mi się słowa «przez śmierć i zmartwychwstanie swego Syna». Bez tej «władzy Wielkanocy» spowiedź (i cały sakrament pojednania) byłaby rzeczywiście tylko tym, co wyobrażają sobie ludzie będący poza Kościołem: możliwością wypowiedzenia się, zwierzenia, ulżenia sobie, zasięgnięcia rady – czyli czymś, co mogłoby być zastąpione […] rozmową z psychoanalitykiem. W rzeczywistości sakrament pojednania jest czymś zupełnie innym, znacznie głębszym; jest uzdrawiającym owocem wydarzeń paschalnych”[3].

Kolejna postawa przygotowania dalszego do spowiedzi to rozumienie jej jako „trybunału miłosierdzia”. W postawie człowieka wobec sakramentu pojednania mogą dominować dwa skrajne podejścia: bardziej jurydyczne, kiedy spowiedź traktowana jest jak pójście do sądu po ocenę czynu i nałożenie kary; i bardziej liberalne – kiedy nastąpił już pewien zanik poczucia winy i obiektywnego zła, a spowiedź traktuje się jako okazję do opowiadania nie tyle o konkretnych grzechach, ile o zranieniach. Pośrodku tych postaw można z powodzeniem umieścić nazwanie spowiedzi „trybunałem miłosierdzia”[4]. Określenie to pochodzi z Dzienniczka św. Siostry Faustyny Kowalskiej i pozwala w przygotowaniu do spowiedzi zająć postawę najbardziej właściwą, w której nie zapomina się, że spowiedź to forma oceny moich konkretnych czynów, ale ocena ta dokonuje się zawsze w sercu miłosiernego Boga.

Postawą, na którą chcę zwrócić uwagę w dalszym przygotowaniu do spowiedzi, jest także traktowanie sakramentu pojednania w kontekście całego życia duchowego. Spowiedzi nie da się odłączyć od całości życia religijnego człowieka. Ściśle wiąże się ona z korzystaniem przez penitenta z innych sakramentów, z jego życiem modlitewnym i zażyłością ze słowem Bożym. Człowiek, który często obcuje z Pismem Świętym i prowadzi systematyczne życie modlitewne, będzie miał większą łatwość w przygotowaniu do spowiedzi niż ten, który zaniedbuje życie duchowe. Działa to na zasadzie światła: jeśli jesteśmy blisko światła, lepiej widzimy swoje brudy; kiedy żyjemy w ciemności, trudno nam je zauważyć.

Podstawową metodą na etapie dalszego przygotowania do spowiedzi jest systematyczna praktyka rachunku sumienia, a nie tylko odprawianie go tuż przed przystąpieniem do spowiedzi. Metodę tę dobrze znamy z Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Zalecał on, aby każdego dnia przynajmniej trzy razy badać swoje sumienie. Przy porannej modlitwie rachunek sumienia obejmuje postanowienia na nadchodzący dzień, w południe jest to szczegółowy rachunek sumienia z jednej lub kilku wad, nad którymi aktualnie pracujemy, a wieczorem – to ogólny rachunek sumienia z analizą całego dnia pod kątem osiągnięć i grzechów[5]. Metoda codziennego rachunku sumienia pozwoli nam lepiej poznać siebie i zobaczyć swoje potknięcia. Ochroni nas również przed chorobą zbyt szerokiego sumienia i problemami dostrzeżenia i nazwania po imieniu swoich grzechów.

Bezpośrednie przygotowanie do spowiedzi

Dopiero w następny etap przygotowania do spowiedzi możemy wpisać konkretne czynności związane z przygotowaniem i przeżyciem pojedynczego sakramentu pokuty i pojednania. To etap bezpośredniego przygotowania do spowiedzi. Ważne jest tu także przygotowanie od strony „technicznej”: określenie miejsca i czasu odbycia spowiedzi, jeśli to możliwe wybór określonego spowiednika oraz takie zorganizowanie zewnętrznych okoliczności, by nie przeszkodziły, ale pomogły w spokojnym przeżyciu spowiedzi. Zawsze aktualna pozostaje zachęta do spowiedzi systematycznej i korzystanie z posługi stałego spowiednika. Choć nie można do tego podchodzić w sposób bezwarunkowy (pamiętamy, że spowiedź jest sakramentem i każda ma swoją moc i skuteczność), to jednak praktyka stałej spowiedzi staje się niesłychanie pomocna w duchowym uzdrowieniu i pracy nad sobą.

Przejdźmy teraz do omówienia postaw i metod w przygotowaniu bezpośrednim do spowiedzi. Wskazując najważniejsze dyspozycje wewnętrzne w postawie osoby przygotowującej się do spowiedzi, posłużę się radami kard. Christopha Schonborna z jego rekolekcji dla kapłanów[6]. Autor ten, w ślad za Dzienniczkiem św. Siostry Faustyny, podaje trzy główne postawy konieczne do owocnego przygotowania i przeżycia spowiedzi. Są nimi: szczerość, pokora i posłuszeństwo.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nieszczera spowiedź po prostu nie miałaby najmniejszego sensu. Już na etapie przygotowania do spowiedzi musimy szczerze stanąć przed Bogiem i nazwać własne grzechy. Nie chodzi tu o jakieś skrupulanctwo, ale o dokładną ocenę swojego życia. Dla pełnej szczerości trzeba wziąć w nawias ewentualne skrępowanie przed spowiednikiem i nie sprowadzać całego wysiłku przygotowania do oględnego omówienia grzechów albo szukania jakieś stosownej formy wypowiedzi, by oględnie nazwać swoje grzechy.

Ważna w spowiedzi jest także postawa pokory. To prawda o sobie i sztuka widzenia siebie takim, jakim się jest[7]. Pokora potrzebna jest do cierpliwego wyznawania grzechów. Nie pozwala nam też zniechęcać się tym, że ciągle mamy te same grzechy i że od ostatniej spowiedzi mało było w nas nawrócenia. Nie możemy więc bać się wyznawać, jeśli taka jest prawda, ciągle tych samych grzechów. Pokora ma nam też dodać odwagi w przyznawaniu się do grzechów wielkich i ciężkich. Postawa pokory wiąże się również z naszym stawaniem wobec pośrednika miłosierdzia Bożego, którym jest kapłan. To też wymaga pokory. Niestety, zdarzają się podczas spowiedzi niepokorni penitenci, obrażający się na pytania i pouczenia spowiednika czy denerwujący się z powodu jego uwag. Już na etapie przygotowania do spowiedzi warto wzbudzić w sobie postawę pokory, by umieć przyjąć pouczenia spowiednika i prawdę, że Bóg może widzieć naszą duszę zupełnie inaczej niż my.

Już sama forma spowiadania wymaga od nas również posłuszeństwa. Nie warto dyskutować i zastanawiać się, jak powinna wyglądać spowiedź, ale przyjąć wszystkie warunki i przepisy, które Kościół łączy ze sprawowaniem tego sakramentu. Jeszcze bardziej postawa posłuszeństwa potrzebna jest w czasie robienia rachunku sumienia. U początku bowiem każdego grzechu leży nasze nieposłuszeństwo. Grzeszymy, ponieważ bardziej słuchamy świata, siebie i szatana niż Pana Boga. Wszystkie elementy przygotowania do spowiedzi powinny opierać się na posłuszeństwie Bożym przykazaniom, Ewangelii i nauczaniu Kościoła.

Metody bezpośredniego przygotowania się do spowiedzi

Przygotowanie bezpośrednie do spowiedzi to nie ten krótki moment, kiedy stoimy w kolejce do konfesjonału. Wtedy praktycznie jest już za późno, by dobrze się przygotować do spowiedzi. Bezpośrednie przygotowanie do sakramentu pojednania powinno obejmować jakiś konkretny czas naszego trwania przed Bogiem w prawdzie o sobie. Może to być wieczór przed dniem spowiedzi albo jakiś bardzo konkretny czas poświęcony wyłącznie na to przygotowanie. Nie musi to być długi czas, ale koniecznie musi to być zatrzymanie się sam na sam przed Bogiem. Czas tego bezpośredniego przygotowania winien obejmować trzy istotne elementy: modlitwę osobistą, krótkie dziękczynienie i rachunek sumienia.

Czas bezpośredniego przygotowania do spowiedzi powinien zacząć się od osobistej modlitwy. Powiedzieliśmy już, że spowiedź to nie tylko dzieło i zaangażowanie człowieka, lecz także wielka aktywność Ducha Świętego. Modlitwa przygotowująca do spowiedzi powinna więc być przede wszystkim wielkim wołaniem o światło Ducha Świętego, proszeniem Go, by pokazał nam nasze grzechy. Ważnym elementem tej modlitwy jest modlitwa uwielbienia, aby Bóg zanurzył nas całkowicie w swoim miłosierdziu, byśmy swoje słabości i grzechy odkrywali w pełnej świadomości miłości Bożej.

Ważne też, byśmy „oglądanie swojego życia” zaczęli od dziękczynienia, od zauważenia tego wszystkiego, co od ostatniej spowiedzi udało nam się zrobić, zmienić, jakie łaski i dary otrzymaliśmy od Boga. Dziękczynienie rozszerza nasze serca i pokazuje, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Podczas dziękczynienia Bóg pokaże nam jednocześnie nasze braki. Będą one jednak oglądane w kontekście wielkiego obdarowania, przez co nasze grzechy widzieć będziemy jeszcze bardziej jako kontrast do dobroci Boga. Uchroni nas to przed samopotępieniem, ale również wyostrzy bojaźń Bożą. Widząc, ile Bóg nam daje, zobaczymy, jak często słaba i grzeszna jest nasza odpowiedź na owo obdarowanie.

Rachunek sumienia bezpośrednio przed spowiedzią to jeden z warunków ważności spowiedzi. Fakt ten winien nas przekonać, że to naprawdę ważne i że rachunku nie można ani pominąć, ani odprawić byle jak. Jest bardzo dużo metod robienia rachunku sumienia. Jedni opierają go na Dekalogu, inni na ośmiu błogosławieństwach, jeszcze inni ufają sobie i sami szczerze dokonują oglądu własnego życia. Dobrze jednak czasem zmienić swój styl odprawiania rachunku sumienia, by zobaczyć siebie i swoje życie z innej strony. Możemy też korzystać, choć roztropnie, z niektórych gotowych rachunków sumienia. Chronią nas one przed groźnym subiektywizmem i rutyną w ocenie samego siebie, uświadamiają niekiedy całkiem zapomniane i zepchnięte do nieświadomości grzechy. Cudowną sprawą jest ocenianie siebie w świetle słowa Bożego z wykorzystaniem konkretnych tekstów biblijnych. Zewnętrzne pytania rachunku sumienia czy podpowiedzi Pisma Świętego trzeba jednak zawsze konkretnie i szczerze osadzić w realiach własnego życia i w kontekście osobistej relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i z samym sobą.

Owocność spowiedź, choć to przede wszystkim dzieło samego Boga, zależy od naszego przygotowania. Im lepiej przygotowujemy się do tego sakramentu, tym lepszą stajemy się glebą dla wzrostu ziaren królestwa Bożego w nas samych i w całym świecie.

Bp Antoni Długosz 

________________________
Przypisy:

[1] B. Czajka, Przygotowanie wiernych do sakramentu pokuty, [w:] Pokuta i sakrament pojednania we współczesnym Kościele, Poznań 1985, s. 61.

[2] Jan Paweł II, Wierzę w Ducha Świętego Pana i Ożywiciela, Watykan 1992, s. 320.

[3] T. Halík, Noc spowiednika. Paradoksy małej wiary w epoce postoptymistycznej, Katowice 2007, s. 26-27.

[4] Św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, Warszawa 2003, 975.

[5] Por. K. Osuch SJ, Szczegółowy rachunek sumienia, „Pastores”, 44/2009, s. 118.

[6] Por. Ch. Schonborn, Radość kapłaństwa. Śladami Proboszcza z Ars, Warszawa 2010, s. 50-59.

[7] Por. tamże, s. 55.