Dalekosiężne skutki grzechu

Nie jest prawdą, że grzech powszedni nie wywołuje skutków wiecznych, a je­dynie doczesne. Wywołuje oba rodzaje, tylko w mniejszym stopniu niż śmiertel­ny, zasadniczo nie zrywa naszej relacji z Bogiem, a jedynie ją osłabia.

Wieczne skutki grzechu

Wieczne skutki grzechu polegają na tym, że przez grzech człowiek obraża Boga, a przez to zrywa z Nim relacją miłości i wpada w si­dła szatana. Plami tym samym swoje sumie­nie, traci pierwotną sprawiedliwość, wielką godność dziecka Bożego i obywatela Króle­stwa niebieskiego. Chrystus przez swoją krzy­żową Ofiarą likwiduje te skutki grzechu, zwa­ne inaczej karą wieczną. Gdyby ktoś umarł bez odpuszczenia wiecznych skutków grze­chu śmiertelnego, to idzie do piekła na wiecz­ne potępienie. Umarł bowiem, nie mając mi­łosnej relacji z Bogiem i nie był w stanie pro­sić Boga o miłosierdzie dla siebie. Bóg zaś nie okazuje nikomu miłosierdzia na siłą, gdy ktoś je odrzuca. Jednakże szatan oskarża tego czło­wieka za jego grzechy i na tej podstawie ścią­ga do piekła. Jeśli ktoś za życia nie nauczył sią prosić Boga o przebaczenie swoich grzechów, to po śmierci nagle sią nie nawróci, więc na sądzie też o to nie poprosi.

Żeby to pojednanie z Bogiem dokonało sią w przypadku konkretnego grzesznika, musi on przystąpić do sakramentu pokuty, zgodnie ze słowami Pana: Którym odpuści­cie grzechy, są im odpuszczone, a którym za­trzymacie, są im zatrzymane (J 20, 23). Jeże­li człowiek sią wyspowiada, wówczas wiecz­ne skutki grzechu są mu odpuszczone, czy­li zostaje pojednany z Bogiem i wyrwany z niewoli szatana, lecz karą za grzech musi ponieść.

Doczesne skutki grzechu

Nie jest tak, że po spowiedzi sytuacja czło­wieka wraca do stanu, jaki był przed grze­chem, ponieważ pozostają doczesne skutki grzechu (kara doczesna). Przez grzech czło­wiek nie tylko obraża Boga, ale też dokonuje jakiegoś zniszczenia. Obraza Boga spowodo­wana jest tym właśnie zniszczeniem.

Jeżeli ktoś wykracza przeciwko piąte­mu Przykazaniu, popełniając grzech obżar­stwa, staje się otyły, bardziej podatny na róż­ne choroby. Z kolei paląc papierosy, naraża sią na groźne choroby. Gdy sią wyspowiada, grzech, czyli fakt sprzeciwienia sią Bogu, zo­stanie mu odpuszczony, lecz otyłość czy cho­roby płuc pozostaną.

Doczesnym skutkiem lekceważenia życia przez brawurową jazdą samochodem może być wypadek i pobyt w szpitalu lub śmierć winowajcy oraz niewinnych ludzi. Skutkiem grzechu pijaństwa jest wyniszczenie organi­zmu oraz zerwanie relacji rodzinnych. Wła­ściwie cała rodzina dotknięta jest w jakiś sposób chorobą alkoholową.

Tym większe konsekwencje pociąga za sobą grzech ludzi sprawujących władzą. Skutkiem doczesnym wielorakich grzechów Hitlera i innych tyranów było zniszczenie moralne, duchowe i fizyczne wielu narodów. Wszystkie wojny świata są skutkiem odej­ścia ludzkości od Boga.

Doczesne skutki grzechów dźwiga nie tyl­ko sam winowajca, lecz wielu ludzi, bo jeste­śmy nawzajem od siebie zależni.

Jedne grzechy wywołują skutki widzial­ne w ciele, inne w relacjach międzyludz­kich, inne w sposobie myślenia i w psychi­ce. Przykładowo wykroczenia przeciwko Bogu, czyli wchodzące w zakres pierwszych trzech Przykazań, niszczą bezpośrednio du­szą ludzką, dlatego zwykle nie są widoczne w ciele. W ciele mogą sią ujawnić dopiero po wielu latach, jako objaw złego stanu duszy.

Nawiązując do świadectwa Glorii Polo, wi­dać tam wyraźnie skutki grzechu w trzech płaszczyznach: w niebie, w piekle i na ziemi.

Gdy zabija się takie dziecko, ono tak gło­śno krzyczy, że całe Niebo drży i trzęsie się. W moim przypadku, gdy pozwoliłam uśmier­cić dziecko, słyszałam jego głośny i rozdziera­jący serce krzyk. Słyszałam także, jak Jezus jęczał i cierpiał na krzyżu z powodu tej duszy i każdej pojedynczej duszy, która jest abortowana, i której odmawia się prawa do ży­cia. Spojrzenie Pana na krzyżu było tak pełne bólu, nie da się opisać, jakie cierpienia musiał znosić z tego powodu! Gdybyście mogli to zo­baczyć, nikt nie odważyłby się dokonać abor­cji (Gloria Polo, „Trafiona przez piorun”).

Dla piekła grzech człowieka jest zwycię­stwem. Gloria Polo opisuje, że wyrazem tego jest okrzyk triumfu.

Trzecim rodzajem skutków są zmiany wy­wołane w człowieku i całym społeczeństwie ludzkim. Polegają one nie tylko na zamordo­waniu człowieka w przypadku aborcji, ale też wyrzutach sumienia, rozstrojeniu ner­wowym, zmianie sposobu myślenia, zabiciu wrażliwości, coraz większym przyzwycza­jeniu do grzechu i zła. Gloria Polo mówi: Po aborcji utraciłam wszelkie poczucie grzechu.

Te skutki wieczne mogą być odpuszczo­ne przez spowiedź, czyli zostaje naprawio­na relacja z Bogiem. Natomiast skutki docze­sne, muszą zostać przez ludzi odpokutowa­ne, życie abortowanych dzieci nie zostanie przywrócone.

Za wszystkie grzechy, których konse­kwencji nie odcierpieliśmy w życiu docze­snym, będziemy pokutować, w ogniu czyść­cowym, bo każde zniszczenie, cale wyrzą­dzone zło, musi zostać spalone w ogniu cier­pienia. Jednak wielką łaską dla człowieka jest maksymalnie odpokutować za swoje grzechy już tu na ziemi. Im szybciej bowiem jakieś zło zostanie zlikwidowane, tym lepiej.

Lepiej szybciej odpokutować za grzech, żeby prędzej ukrócić tę władzę szatana, która przez grzech została powiększona i dała mu możliwość uderzania w nas z większą mocą, aby nas skłonić do kolejnych grzechów.

Pokuta za grzechy dokonuje się przez cier­pienie w różny sposób, począwszy od chorób ciała, przez cierpienia moralne, prześladowa­nia z powodu wiary, a skończywszy na „nocy ciemnej” opisywanej przez św. Jana od Krzyża.

Pokuta

Pokuta nakładana grzesznikowi przez Ko­ściół przy spowiedzi ma w miarę możliwo­ści zminimalizować doczesne konsekwen­cje grzechu, naprawić zło przez grzech wy­rządzone. Przede wszystkim jednak ma być jakimś, choćby drobnym, wysiłkiem miłości. Jeśli bowiem grzech był krokiem w kierun­ku przyjemności duchowej lub cielesnej, to pokuta ma być krokiem w kierunku przeciw­nym, w kierunku ascezy i wyrzeczenia. Poku­ta ma być jakimś samozaparciem się siebie.

Dawniej za wyjątkowo ciężkie grzechy z urzędu nakładano bardzo surowe, nawet publiczne pokuty, trwające wiele lat. Pamiąt­ką tego są przy niektórych zabytkowych ko­ściołach tzw. kuny, czyli obręcze w które zakuwano pokutników. Czy te metody były lepsze, bardziej wychowawcze i prowadzi­ły do prawdziwego nawrócenia człowie­ka? Z pewnością o wiele mocniej okazywa­ły ludziom skutki grzechu, budziły większy strach przed jego popełnieniem.

Zdarzało się, że z okazji szczególnie uroczy­stych wydarzeń, np. wizytacji biskupich, odpu­stu parafialnego, darowano pokutnikowi część kary. Obecnie Kościół nie stosuje publicznej po­kuty, a jedynie indywidualną pokutę, która ma często charakter symboliczny, ale zawsze za­kłada wysiłek człowieka i jego gotowość do włączenia się w zadośćuczynienie za grzechy. W ten sposób kara za grzech całkowicie zosta­je odłożona do odpokutowania na czas później­szy, może na czyściec, ale też władza szatana nad grzesznikiem nie zostaje ukrócona. 0 ile bowiem przez te dawniejsze pokuty grzeszni­cy chociaż w pewnym stopniu odcierpieli za popełnione zło, ćwiczyli się w ascezie, to teraz co najwyżej rozpoczyna się ten proces.

Grzech pierworodny i społeczne skutki grzechów osobistych

Każdy poczęty człowiek obciążony jest nieufnością do Boga, będącą rezultatem grzechu pierworodnego. Czy jednak brak za­ufania do Boga nie należy nazwać również osobistym grzechem tego człowieka? W wy­niku braku zaufania Bogu człowiek ma ten­dencję do łamania Bożego Prawa. Grzech pierworodny czyni człowieka skłonnym do sprzeciwiania się Bogu, ale jeśli nie ma on możliwości wyrazić tego przez jakiś osobi­sty akt, bo np. umrze w pierwszych miesią­cach życia, to szatan nie ma go o co oskar­żyć, gdy stanie na sądzie Bożym. Taki czło­wiek choć nie ufa Bożej Miłości, to nigdy nie uczynił czegoś, przez co by tę Miłość odrzu­cił, więc gdy staje na Sądzie i Bóg swoją mi­łością go pociąga, szatan nie ma podstaw, by mu powiedzieć: ty tę Miłość odrzuciłeś.

Grzech pierworodny wywołuje w człowie­ku tak niesamowite zniszczenie, że trudno to porównać z czymkolwiek. Skoro bowiem nie ufa on Bogu, swojemu Stworzycielowi i nie­skończonej Miłości, to już nikomu nie zaufa, wystawiony jest na wszelkie zło. Jezus Chry­stus swoją krzyżową ofiarą niweczy skutki grzechu pierworodnego, bo ofiara ta jest do­wodem nieskończonej Bożej Miłości.

Prócz grzechu pierworodnego człowiek w pewien sposób wchodzi w przestrzeń docze­snych konsekwencji grzechów innych ludzi. One także wywołują w nim zniszczenie, lecz nie tak straszne, jak grzech pierworod­ny, gdyż one działają tylko w pewnej sferze ludzkiej osobowości. Każdy grzech zosta­wia swoje doczesne skutki nie tylko w wi­nowajcy, ale w wielu innych ludziach, ma więc społeczne oddziaływanie. W rezulta­cie zło coraz mocniej się rozlewa, dotyka coraz większej liczby ludzi.

Jeśli ktoś doświadczył zła nienawiści, to ma chęć odpłacić także nienawiścią i jeszcze z nawiązką, najlepiej winowajcy, ale jeśli nie może go dosięgnąć, to mści się na sobie sa­mym i na innych osobach, zwłaszcza najbliż­szych.

Każdy grzech wywołuje zmianę nie tyl­ko w ludziach i w relacjach międzyludzkich, w obecnych i przyszłych pokoleniach, ale też w relacjach ze złymi duchami. Przez każ­dy bowiem grzech szatan w pewnym sensie kupuje człowieka – człowiek jest mu coś wi­nien. Może odebrać ten dług od samego wi­nowajcy łub jego bliskich. Można się spo­dziewać, że odbierze tę zapłatę od tych, któ­rzy są duchowo najsłabsi.

Większość ludzi uważa, że dało życie swoim dzieciom przez sam fakt ich spło­dzenia i na tym kończy się ich rola. Jest to błędne myślenie, ponieważ rodzice mają dawać życie nieustannie, każdym gestem, słowem, uczynkiem. Dzieje się tak, jeśli to, co robią, jest zgodne z Wolą Bożą, je­śli sami są w relacji z Bogiem i dziecko do tej relacji prowadzą, więc są niejako Jego przedłużonym, widzialnym ramieniem, którym Bóg dotyka ich dziecko. To Bóg bowiem daje życie, ludzie są tylko Jego narzędziami.

Jeśli człowiek, popełniając grzech, ze­rwie relację z Bogiem, to staje się niewol­nikiem, więc narzędziem szatana, i wte­dy zamiast życia daje dziecku śmierć. Matka, popełniając grzech, zbliżyła się do szatana. Jednak przez to dala mu w pe­wien sposób władzę nad wszystkim, co nosi w sercu, także tych, nad którymi ma władzę rodzicielską.

Przerwać łańcuch zła

Bóg na każdym etapie wzywa każdego człowieka do przerwania grzechu, by nie powielać zła, lecz dobro. Na każdym etapie Jezus wzywa: Bądź dobry! Świętej Fausty­nie Jezus powiedział:

[Niech pokładają] nadzieję w miłosierdziu moim najwięksi grzesznicy. Oni mają prawo przed in­nymi do ufności w przepaść miłosierdzia moje­go. Córko moja, pisz o moim miłosierdziu dla dusz znękanych. Rozkosz mi sprawiają dusze, które się odwołują do mojego miłosierdzia. Takim duszom udzielam łask ponad ich życzenia. Nie mogę ka­rać, choćby ktoś był największym grzesznikiem, jeżeli on się odwołuje do mej litości, ale uspra­wiedliwiam go w niezgłębionym i niezbadanym miłosierdziu swoim. Napisz: Nim przyjdę jako Sę­dzia sprawiedliwy, otwieram wpierw na oścież drzwi miłosierdzia mojego. Kto nie chce przejść przez drzwi miłosierdzia, ten musi przejść przez drzwi sprawiedliwości mojej… (Dz 1146).

Człowiek, który zechciałby odpowiedzieć pozytywnie na Boże wezwanie, musiałby odrzucić wszelkie tanie zamienniki szczę­ścia, nie będzie szukał grzesznych rozwią­zań, aby ulżyć swojemu cierpieniu. Nie by­łoby to łatwe, bo wymagałoby samozaparcia, wyrzeczenia się siebie samego, akceptacji obecnego cierpienia.

Wielką pomocą Pana Boga jest sakra­ment pokuty, przez który władza szata­na zostaje ukrócona i przywrócona rela­cja z Bogiem. Jednak sakrament ten nie likwiduje doczesnych skutków grzechu, czyli osłabienia człowieka, zniszczenia struktury jego osobowości, a także przy­zwyczajenia do grzechu czy zmiany spo­sobu myślenia. Jednocześnie, jak przez każdy sakrament, jest zapewnieniem bliskości i miłości Boga, co znacznie do­daje chęci do walki, do opierania się pokusom.

Początki grzechu

Konkretnym przykładem może być tu sy­tuacja, gdy po grzechu Dawida z Batszebą, Bóg zapowiada mu: miecz nie oddali się od domu twojego na wieki (2 Sm 12, 10). Przez grzech Dawida szatan dostał większą wła­dzę zsyłania nieszczęść na niego samego, rodzinę obecną oraz przyszłe pokolenia. Przez te nieszczęścia szatan będzie mógł z większą skutecznością skłaniać bliskich Dawida do zła, do popełniania osobistych grzechów.

Król Dawid uległ pożądaniu, jakie zro­dziło się w nim na widok pięknej Batsze­by. To był pierwszy grzech pociągający za sobą straszliwe skutki. Każde pożądanie bowiem jest rodzajem cierpienia, którego człowiek doświadcza w reakcji na bodziec, np. na widok pięknej kobiety. Krew zaczy­na szybciej krążyć, jakby jakiś ogień rozpa­lał człowieka od wewnątrz i popędzał do jak najszybszego spełnienia. Im bardziej intensywny jest ten ogień, tym trudniej człowiekowi postępować zgodnie z tym, co podpowiada rozum. Rozum mówi, że tego robić nie wolno, bo to grzech, ale cia­ło jest rozpalone, więc toczy się wewnętrz­na walka. Każda walka jest jakimś cierpie­niem. W tym przypadku człowiek powi­nien zapanować nad ciałem, nie ulec temu, do czego popędza ten palący się w ciele ogień, więc powinien zaakceptować cier­pienie.

O tej walce św. Paweł pisze w „Liście do Rzymian”:

Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wyko­nać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czy­nię, ale grzech, który we mnie mieszka. A za­tem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodoba­nie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezu­sa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umy­słem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – pra­wu grzechu

(Rz 7,18-25).

A następnie o konsekwencjach ulegania popędom ciała:

Ci bowiem, którzy żyją według ciała, dążą do tego, czego chce ciało; ci zaś, którzy żyją we­dług Ducha – do tego, czego chce Duch. Dąż­ność bowiem ciała prowadzi do śmierci, dąż­ność zaś Ducha – do życia i pokoju. A to dlate­go, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie pod­porządkowuje się bowiem Prawu Bożemu ani nawet nie jest do tego zdolna. (…) Bo jeżeli bę­dziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Je­żeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będzie­cie popędy ciała – będziecie żyli (Rz 8,5-7,13).

Jeśli człowiek się temu popędowi poddaje, staje się jego niewolnikiem i czuje się zmu­szony do popełniania kolejnych grzechów. Te grzechy stają się coraz większe, bo dia­beł coraz bardziej rozbudza to pożądanie. Najłatwiej opanować grzech u samego po­czątku, gdy pojawi się pokusa prowadząca do grzechu. Najpierw Dawid zobaczył piękną kobietę. To, że zobaczył, nie jest grzechem, bo przecież człowiek ma oczy, by podziwiać piękno stworzonego przez Boga świata. Fakt, że kobieta była piękna, jest darem Bożym, który to dar niestety ludzie często źle wyko­rzystują. Grzech jest potem, gdy zaczyna pracować wyobraźnia, rozbudzając w Dawidzie pożądanie. Czasem wystarczy dosłownie na chwilą puścić wodze fantazji, by ten ogień był już trudny do opanowania. To może być prawdziwa męka. Święty Jakub pisze o tym zmaganiu następująco:

To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci. Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrze­je, przynosi śmierć (Jk 1, 14-15).

Nie jest prawdą, że święci byli wolni od tych zmagań, że mieli jakieś inne, lepsze ciała czy dusze. Święty Franciszek miał sposób na opa­nowywanie popędów ciała przez rzucanie się w sakrament pokuty, niektórzy święci kładli rękę do ognia, tłumacząc sobie, że za ten grzech jeszcze mocniej będzie się palił. Przez takie zabiegi ciało odbiera sygnał o bólu większym, niż ten płyną­cy z wnętrza. Ponieważ zaś ciało nie lubi cierpieć, więc do ośrodka decyzyj­nego dociera informacja, żeby wybrać ten mniejszy ból.

Skoro król Dawid nie zapanował nad pożądaniem, to dlaczego miałby nad nim zapanować jego syn Ammon, ktoś o wiele słabszy od Dawida moral­nie i duchowo, mniej doświadczony. Ammon także cierpiał, nie mogąc opa­nować pożądania na widok piękna Ta­mar. Cierpiał także Absalom, inny syn Dawida z powodu uczucia gniewu na Ammona, jaki zrodził się w jego sercu, gdy ten zgwałcił jego siostrę Tamar. Zarów­no Ammon, jak i Absalom dają upust swoim popędom, powiększając zło.

Uczucia gniewu, złości, pożądania są inny­mi rodzajami ognia, jaki człowieka rozpala od wewnątrz i z którym trzeba się zmagać.

Ważnym odniesieniem Pisma Świętego na ten temat jest fragment z „Księgi Powtórzo­nego Prawa”: Ojcowie nie poniosą śmierci za winy synów ani synowie za winy swych ojców. Każdy umrze za swój własny grzech (Pwt 24, 16). Zatem nikt nie poniesie skutków wiecz­nych za grzechy innych ludzi. Skutkiem grze­chu ojca, syn nie straci relacji miłości z Bo­giem. Z pewnością jednak będzie w jakiś spo­sób cierpiał z powodu grzechu ojca, pono­sząc jego konsekwencje doczesne.

Ks. Grzegorz Świercz

Całun Turyński – Ewangelia napisana krwią

Całun Turyński – Ewangelia napisana krwią

Całun Turyński jest dużym (4,4 x 1,1 m), lnianym płótnem o ściegu jodełkowym, na którym utrwalił się pełny wizerunek do­brze zbudowanego, ubiczowanego i ukrzy­żowanego martwego Mężczyzny. Mężczyzna ten mierzył między 179 a 183 cm wzrostu (co trud­no określić z uwagi na kurczenie się i rozszerzal­ność materiału, wielokrotne zwijanie i rozwi­janie). Jego Ciało zostało zawinięte w płótno nie później niż w dwie-trzy godziny po zgonie (świad­czy o tym ilość krwi, jaka zdążyła wypłynąć, za­nim skrzepła, a także fakt, że ciało było zawija­ne w płótno w stanie maksymalnego zesztyw­nienia). Ponadto znajdowało się nieruchomo wewnątrz płótna co najmniej 24 godziny, na co wskazuje stopień krystalizacji krwi, a krócej niż 40 godzin (brak śladów wskazujących na roz­kład ciała).

Największa relikwia

Wspomniane cezury czasowe odpowia­dają pobytowi Jezusa w grobie, sygnalizowanemu przez Ewangelie. Obok wizerunku ciała (powstałego na płótnie w niewytłuma­czalny do dziś sposób, w negatywie, trójwymiarze i z mikroskopijną dokładnością, na skutek dehydratacji celulozy w zewnętrz­nej warstwie włókien, składających się na nitki, z których utkany jest Całun) na tkani­nie utrwaliły się także w naturalny sposób krwawe ślady ponad siedmiuset różnego ro­dzaju ran i obrażeń.

Najbardziej uderza zbieżność, jaka zachodzi mię­dzy relacją ewangeliczną a tym, co widoczne jest na Całunie. Z Ewangelii dowiadujemy się, że Jezus w czasie swojej Męki przeżywał trwogę w Getsemani, był bity po twarzy i po głowie (w czasie prze­słuchiwania przez Żydów i w pretorium przez Rzy­mian), został ukoronowany cierniem, był biczowany, szedł Drogą Krzyżową na Golgotę, tam został przy­bity do krzyża, na którym umarł, następnie przebito mu bok, a z niego wypłynęły krew i woda.

Potwierdzenie tych faktów zostało odzwiercie­dlone na Całunie. Przy dłuższej analizie każdy, kto wpatruje się w Całun czy jego fotografię, jest w sta­nie większość tych obrażeń rozpoznać. Były też one przedmiotem wnikliwych analiz lekarzy i patologów.

Krew, która pozostała czerwona

Niezwykła jest Krew na Całunie. Po dziś dzień jest ona czerwona. Tymczasem wiadomo, że zasychają­ca krew żylna (a taka dominuje na Całunie) w cza­sie krzepnięcia przybiera zazwyczaj barwę brązo­wą bądź czarną. W starożytności czy średniowie­czu wiedziano o tym, ale uznawano to za przejaw cu­downości.

Od oświecenia kolor krwi stał się przedmiotem kontrowersji oraz drwin. Dopiero w 1981 r. krew z Całunu zbadano i określono, że jest to krew grupy AB (ta sama grupa pojawia się na innych relikwiach związanych z Męką Pańską oraz przy Cudach Eucharystycznych). Ze względu na wiek i stan krwi nie jest możliwe określenie ani parametru Rh, ani prze­prowadzenie badań DNA (we krwi jest ono wyjątko­wo nietrwałe i obecne tylko w białych krwinkach). Grupa AB występuje u ok. 5% populacji świata (w Pol­sce ok. 71), natomiast u Żydów pojawia się u 18%.

W dalszym jednak ciągu nie potrafiono wytłuma­czyć, czemu kolor krwi pozostał czerwony. Dopiero pod koniec 90. lat ubiegłego stulecia rozwikłano tę zagadkę. Otóż może to być efektem doznanych przez Człowieka z Całunu wstrząsów. Wstrząsy mogą zwy­kle występować na skutek stresu i lęku posuniętych do granic wytrzymałości, skrajnego wysiłku fizycz­nego, kontaktu z silnymi alergenami. Ewangelista Łukasz stwierdza, że w czasie trwogi w Ogrójcu Je­zus pocił się krwią (por. Łk 22, 44). Jest to jeden z objawów wstrząsu. Jego efekty mo­gły zostać spotęgowane i utrwalone dalszym przebiegiem pasji, zwłaszcza biczowa­nia. Wystąpienie wstrząsu związane jest ze zmianami chemicznymi, zachodzącymi we krwi: degradacją czerwonych krwinek, któ­re pękając uwalniają czerwony barwnik (hemoglobinę) bezpośrednio do cieczy krwi, a także wzmożonym wydzielaniem bilirubi­ny (barwnik żółty). Wszystko to sprawia, że krew zaczyna zachowywać się w inny niż normalnie sposób, m.in. w momencie krzep­nięcia może na zawsze pozostać czerwona.

Na Całunie w miejscach, w których Ciało na więk­szej powierzchni przylegało do płótna, stwierdzono także obecność dwóch białek – kreatyniny i ferrytyny. Również ich obecność potwierdza wystąpienie wstrząsu, a ponadto wskazuje na rozpad tkanki mię­śniowej. Trudno nawet wyobrazić sobie ogrom cier­pienia, które musiało towarzyszyć męce.

Bity i biczowany

Całun zachowuje obrażenia, będące wynikiem bi­cia. Chodzi tu o twarz, która nosi ślady bardzo rozle­głej opuchlizny (mówi się nawet o jej asymetryczności), ponadto na policzkach widać ślady uderzeń zada­nych w sposób odpowiadający żydowskiemu sposo­bowi policzkowania, tj. zewnętrzną stroną ręki. Nos jest pęknięty w połowie wysokości. Od pękniętego nosa biegnie szrama, rozcinająca cały prawy policzek (lewy, patrząc na Całun) aż po ucho. Obrażenie to mogło powstać na skutek uderzenia kijem lub laską w twarz.

Z tyłu ciała – od karku aż po piąty – trudno jest znaleźć miejsce wolne od obrażeń powstałych wskutek biczowania. Naliczono ponad 120 ran (różnice w ilości podawanej w li­teraturze związane są z odmiennymi metodami ich inter­pretacji). Bicze powodowały różne obrażenia: na zewnątrz ciała były to rany cięte, szarpane i miażdżone, wewnątrz – obrzęki i krwotoki z organów, zatrzymanie pracy nerek, krwiak opłucnej, itd.

Obrażenia pochodzą od dwóch rodzajów bieży – ok. 80% z nich od rzymskiego flagrum (bicza z trzema rzemieniami, na końcach których znajdowały się metalo­we kulki), 20% od innego bicza, który koń­czył się ostrymi, nieregularnymi końcówka­mi (mogły to być ostre kawałki kości, krze­mienia, szkła, metalu).

Z układu obrażeń widać, że biczowania mogły dokonywać dwie osoby, które wyraź­nie różniły się wzrostem. Aby taka ilość ran mogła pojawić się na ciele, musiano zadać ponad 60 razów. Lekarze są zdania, że prze­ciętny człowiek mógłby nie przeżyć już 40 takich uderzeń. W wypadku Człowieka z Ca­łunu trudno mówić o przeciętności, raczej o bardzo silnej budowie ciała, toteż biczowa­nie mógł On znieść lepiej.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że od II w. przed Chr. Rzy­mianie czasem biczowali („mała śmierć”) tych, których skazywano na krzyż („wielka śmierć”). Zasadniczo było to jednym ze sposobów na przyspieszenie zgonu na krzyżu.

Korona cierniowa

Obrażenia na głowie wskazują na kształt korony cier­niowej. Okazuje się, że wyglądała ona inaczej, niż utrwali­ło się to w tradycji. Był to czepiec z kolczastych gałęzi, któ­ry pokrywał – a więc i ranił – całą głowę. Co ciekawe, Oj­cowie Kościoła w pierwszych wiekach po Chrystusie opi­sywali koronę cierniową jako hełm. Podobnie relikwia korony cierniowej, jaka była czczona w Jerozolimie w pierw­szych wiekach chrześcijaństwa, miała postać czepca. Skąd zatem wziął się znany nam krążek? W VI w. św. Grzegorz z Tours pisał, że drewniana konstrukcja korony zeschła się, gałązki się połamały i ciernie zaczęły odpadać. Dodatkowo z cierni zaczęto czynić pomniejsze relikwie. W XI w. reli­kwia (już w postaci krążka) znalazła się w Konstantynopo­lu, skąd w połowie XIII w. zabrał ją do Paryża król francuski św. Ludwik IX. Kiedy przywiózł krążek do Francji, stał się on wzorem dla korony cier­niowej, jaką wprowadziła sztuka gotycka i późniejsza. Relikwie korony cierniowej (cu­downie ocalałe z rewolucji francuskiej) moż­na oglądać w Paryżu w katedrze Notre Damę w każdy pierwszy piątek miesiąca.

Droga Krzyżowa

Na plecach znajdują się obrażenia wynikłe z dźwi­gania krzyża. Na ich podstawie nie da się jednak stwierdzić, czy Człowiek z Całunu dźwigał krzyż, czy tylko belkę. Widoczne obrażenia na ramionach i łopatkach krzyżują się mniej więcej pod kątem pro­stym, co według niektórych mogłoby przemawiać za krzyżem, ale podobny ślad mogła też pozostawić bel­ka, dźwigana raz na jednym, a raz na drugim ramie­niu. Źródła historyczne przemawiają za faktem, że Rzymianie kazali nosić skazańcom tylko belki.

Patologowie mówią o innych obrażeniach: zwich­niętym biodrze, skręconej lewej stopie i wywich­niętym, zdeformowanym na skutek męki i ciężaru barku. Na nogach, w okolicy kolan, znajdują się śla­dy stłuczeń, oderwana z przemieszczeniem została też lewa (prawa, parząc na Całun) rzepka kolanowa. Uszkodzenie rzepki prawdopodobnie uniemożliwiło dalsze chodzenie, co może tłumaczyć fakt zmusze­nia przez Rzymian Szymona z Cyreny do dźwigania Chrystusowego krzyża.

Na nogach i rękach znajdują się obrażenia związane z ukrzyżowaniem. Według Cału­nu ręce przybite były za nadgarstki. Ewan­gelie nie wspominają o dokładnym miejscu wbicia gwoździ. Na marginesie warto wspomnieć, że formalnie nadgarstek jest za­liczany do dłoni. Całun wskazuje, że gwoź­dzie przeszły przez środek nadgarstka, zwa­ny szczeliną Destota. Warto zauważyć, iż na płótnie nie widać kciuków – przebicie nadgarstków wywołało skurcz, który sprawił, że kciuki złożyły się do wewnątrz dłoni. Lekarze twierdzą, że prze­bicie nadgarstków mogło być najbardziej bolesne ze wszystkich obrażeń na Całunie. W pobliżu wspo­mnianej szczeliny przebiega nerw pośrodkowy, któ­rego uszkodzenie może spowodować paraliż dłoni.

Stopy zostały ułożone jedna na drugiej i przybite do krzyża za pomocą jednego, długiego na ok. 16 cm gwoź­dzia, bezpośrednio do krzyża, bez użycia jakiejś belki czy podstawki (tradycja z podstawką wywodzi się ze Wschodu). Taki sposób przybicia miał utrudnić podno­szenie (podciąganie) się na krzyżu w celu oddychania – człowiek ukrzyżowany w pozycji Y miał ograniczoną wydolność oddechową i co jakiś czas musiał się unosić, aby zaczerpnąć powietrza. Z każdym podciągnięciem opadał jednak z siły. Wkońcu, aby przyspieszyć śmierć na krzyżu, Rzymianie łamali skazańcom nogi, co mia­ło uniemożliwić wspomniany ruch, prowadząc do udu­szenia. Niektórzy lekarze zwracają uwagę, że skazani bardzo często mogli konać już na skutek samego przetrącenia goleni (były to otwarte złamania z prze­mieszczeniem, występowała tu możliwość pojawie­nia się zatorów tłuszczowych i powietrznych). Na Ca­łunie nie ma żadnych obrażeń wskazujących na zła­manie nóg, co pozostaje w zgodzie z Ewangelią.

Warto zwrócić uwagę na słowa Jezusa wypowiedzia­ne z krzyża. W opisanych okolicznościach każde z nich musiało kosztować Go wiele wysiłku, a co za tym idzie – nie ma wśród nich żadnego przypadkowego.

Śmierć

We współczesnej medycynie przyjęło się uważać, że śmierć Jezusa miała charakter wieloczynnikowy. Pośród tych czynników lekarze wymieniają: nie­wydolność oddechową, znaczący upływ krwi, wy­czerpanie ciała licznymi wstrząsami (pourazowym, krwotocznym, hipowolemicznym, anafilaktycznym, traumatycznym), zespół mokrego płuca, zawał, roze­rwanie serca lub worka osierdziowego. Sygnalizowa­ny przez Ewangelie Mateusza i Marka krzyk Jezusa przed wyzionięciem ducha może być objawem pęk­nięcia mięśnia sercowego. Wygląda na to, że bezpośrednia przyczyna zgonu miała charakter odsercowy.

Ewangelie nic nie mówią na temat przebicia serca (mówią o przebiciu boku), ani nie zawierają informa­cji, który bok został przebity. Całun Turyński wska­zuje, że przebity został prawy bok. Rana jest długa na 5 cm, a szeroka na 1,5 cm i mogła być głęboka na kilkanaście centymetrów, co odpowiada długo­ści ostrza rzymskiej włóczni, zwanej lancą (ostrze miało średnio 15-18 cm). Rana zadana została dość wysoko – między piątym a szóstym żebrem – zatem mogła sięgać serca (wystarczyło 12 cm, aby je dosię­gnąć, a 15 cm, aby przebić je na wylot).

Krew w tym miejscu jest podzielona na frakcje – osobno występuje osocze, a osobno część czerwo­na krwi. Odpowiada to relacji św. Jana o wypłynię­ciu krwi i wody z przebitego boku. Frakcyjny podział krwi potwierdza śmierć (krew dzieli się tylko u czło­wieka zmarłego). Ponieważ osocze nie wyodrębni­ło się całkowicie od części czerwonej krwi, można wnioskować, że bok musiał być przebity ok. 30-40 mi­nut po zgonie. Podzielona krew nie mogła wypłynąć z żyły czy tkanki pośredniej, lecz musiała pochodzić z miejsc, gdzie nagromadziło się jej stosunkowo dużo, a więc z serca, worka osierdziowego i opłucnej.

Całun turyński obrazuje nam mękę Jezusa i nieludzkie cierpienia jakie zniósł z miłości do człowieka, aby odkupić ogrom grzechów jakich się dopuszczamy. Tak wielka ofiara była po to abyś ty człowieku mógł być zbawiony, doceń to poświęcenie, że Bóg oddał za ciebie życie.

Krzysztof Sadło

Duchowość cierpienia

Cierpienie w różnej postaci towarzyszy wszystkim ludziom w różnych momentach życia. Można zatem mówić o duchowości cierpienia, czyli o metodzie przeżywania tego przykrego doświadczenia w taki sposób, żeby nie tylko nie zubażało ono człowieka, ale podnosiło na wyższy poziom człowieczeństwa, a czasem prowadziło do świętości.

Wiele cennych myśli na ten temat pozostawił św. Jan Pa­weł II, który na sobie doświad­czył, czym jest cierpienie, i po­kazał całemu światu, jak z god­nością, w zjednoczeniu z Chrystusem dźwigać swój krzyż choroby i starości. Oprócz licznych wypowiedzi na ten te­mat, pozostawił list apostolski „Salvifici doloris” (SD) o chrześcijańskim sen­sie ludzkiego cierpienia (z 11II1984). Jego medytacyjna lektura może być duchowym pokrzepieniem nie tylko dla dotkniętych stygmatem cierpienia.

Powszechność cierpienia

Papież słusznie zauważa, że zjawisko cierpienia jest powszechne – dotyka każdego bez względu na wiek czy status społeczny. „Człowiek cierpi wówczas, gdy do­znaje jakiegokolwiek zła” (SD 7). Podobnie „Katechizm Kościoła katolickiego” stwierdza, że nikogo jednak nie omija doświadczenie cierpienia i zła obecnego w natu­rze, które jawią się jako związane z ograniczeniami wła­ściwymi dla stworzeń, a przede wszystkim zagadnienie zła moralnego (nr 385). W innym miejscu „Katechizmu” czytamy, że choroba i cierpienie zawsze należały do najpoważniejszych problemów, poddających próbie ży­cie ludzkie. Człowiek doświadcza w chorobie swojej nie­mocy, ograniczeń i skończoności (nr 1500).

Kwestii cierpienia nie można więc ograniczać do odczucia bólu, dolegliwości fizycznej czy psychicznego dyskomfortu, gdyż – jak zauważa Święty Papież – jest ono „czymś bardziej jeszcze podstawowym od choroby, bardziej wielorakim, a za­razem głębiej jeszcze osadzonym w całym człowieczeństwie” (SD 5), wpisanym w człowieczy los. Z tej racji temat cierpienia pojawia się nie tylko w Biblii i świętych księgach różnych religii, ale także w najstarszej literaturze i sztuce.

Cierpienie w Starym Testamencie

Znamienne jest to, w że Starym Testamencie i całej trady­cji judaistycznej cierpienie traktowano jako karę za popełnio­ny grzech. Odnośnie do tego św. Jan Paweł II zauważa, że je­śli prawdą jest, iż cierpienie ma sens jako kara wówczas, kiedy jest związane z winą, to nie jest prawdą, że każde cier­pienie jest następstwem winy i posiada charakter kary (SD 11). Może być bowiem rodzajem próby i wówczas służy nawróceniu, czyli odbudowaniu dobra w podmio­cie, który w wezwaniu do pokuty może rozpoznać Miło­sierdzie Boże (SD 12).

Wymowna pod tym względem jest Księga Hioba. Ten świątobliwy mąż został poddany przez Boga okrut­nej próbie nie tyle dla swego nawrócenia, co raczej po to, by dał świadectwo bezwarunkowego zawierze­nia Bogu. Jego najbliżsi i otoczenie nie rozumiało tego. Przyjaciele wprawdzie przyszli, aby podnieść go na du­chu, lecz otwarcie mówili, że albo nie jest on tak spra­wiedliwy przed Bogiem jak się wydaje, albo Bóg nie jest Ojcem, lecz surowym sędzią. Tymczasem mądrość Hioba, która zrodziła się z doświadczanego cierpienia, przerosła ówczesne schematy myślenia. Mimo dotkli­wego i niezawinionego nieszczęścia Hiob z wielką po­korą i uległością wobec woli Boga wyznał: Nagi wysze­dłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogo­sławione! (Hi 1, 21). A na uszczypliwe uwagi swej żony, dalekiej od współczucia, odpowie­dział: Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy? (Hi 2, 10). W ten spo­sób starotestamentalny Hiob dał przykład doj­rzalej duchowości cierpienia, którą – jak po­kazuje zakończenie Księgi – Bóg hojnie wyna­grodził pod każdym względem.

Cierpienie w Nowym Testamencie

Postawa Hioba wskazuje zarazem na ten sens cier­pienia, który w całej pełni objawi się potem w Nowym Testamencie w związku z męką, śmiercią i zmartwych­wstaniem Jezusa Chrystusa. Tej nowej perspektywie ro­zumienia ludzkiego cierpienia św. Jan Paweł II poświę­cił znaczną część listu apostolskiego „Salvfici doloris”.

Podczas ziemskiej działalności Jezus okazywał szcze­gólną wrażliwość na ludzkie cierpienie. Wiele osób uzdrowił z ich chorób, uwolnił z mocy szatańskich, a nie­których wskrzesił do życia. W ten sposób wypełnił zapo­wiedzi mesjańskie (por. KKK 549). Jednak nie przyszedł po to, by usunąć wszelkie cierpienia na ziemi, lecz by wyzwolić ludzi od największej niewoli, jaką jest grzech, który przeszkadza w ich powołaniu do synostwa Boże­go i powoduje wszystkie inne zniewolenia. Niemniej jednak przez swoją mękę i śmierć na krzyżu Chrystus nadal cierpieniu nowe znaczenie. Odtąd może ono słu­żyć upodabnianiu się do Niego i jednoczeniu ochrzczo­nego z Jego zbawczą męką (por. KKK 1505).

W Chrystusie cierpienie, które jest następ­stwem grzechu pierworodnego, otrzyma­ło nowe znaczenie: stało się uczestnictwem w Jego zbawczym dziele (por. KKK 1521). Jed­nym słowem: cierpienie nabrało wymiaru swoistego powołania dlatego, że Chrystus przybliżył się do świata ludzkiego cierpienia przez to, że sam to cierpienie wziął na sie­bie (SD 16). W Jego męce osiągnęło swój ze­nit. A ponieważ Bóg w Chrystusie do końca nas umiłował (1 J 4, 19) i posłał Syna swojego jako ofia­rę przebłagalną za nasze grzechy (tamże), dlatego cier­pienie weszło w całkowicie nowy wymiar i w nowy po­rządek: zostało związane z miłością (SD 18), która naj­pełniej wypowiedziała się na krzyżu. W Krzyżu Chry­stusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione (SD 19) i wyniesione na poziom Odkupienia (tamże).

Dlaczego cierpienie?

Trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie o sens cierpienia i dlaczego Odkupienie dokonało się właśnie w ten sposób. Jest to tajemniczy zamysł Boga, zarazem wpisujący się w to powszechne doświadcze­nie, które na różne sposoby staje się udziałem każdego człowieka. Święty Jan Paweł II zauważa jednak, że od­powiedź na pytanie o cierpienie i jego sens daje Chry­stus nie samym swoim nauczaniem: Dobrą Nowiną, ale przede wszystkim własnym cierpieniem, które z tym nauczaniem, z Dobrą Nowiną, scalone jest w sposób or­ganiczny i nierozerwalny. Jest to jakby ostatnie, synte­tyczne słowo tego nauczania: «nauka krzyża», jak kie­dyś powie św. Paweł (SD 18).

Rozwijając tę myśl, Ojciec święty podejmuje próbę od­powiedzi na trudne pytanie o sens cierpienia i stwierdza, że w mesjańskim programie Chrystusa, który jest zarazem programem królestwa Bożego, cierpienie jest w świecie po to, ażeby wyzwalało miłość, ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką cywilizację przetwarzało w «cywilizację miłości»” (SD 30). A zatem „przez Chrystusa… i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci” (SD 31).

Wynika z tego, że chrześcijanin, łącząc swoje trudne doświadczenie z Chrystusem, nie tyle pozbywa się cier­pienia, co raczej odkrywa głębszy jego sens. Co więcej, czuje się zaproszony do tego, aby – mówiąc słowami św. Pawła – dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1,24). Oznacza to, że przyj­mując swój krzyż z wiarą, chrześcijanin może nie tylko odpokutować swoje winy, nawrócić się, przewartościo­wać oraz zmienić swoje życie oraz stosunek do spraw doczesnych, i bardziej skierować się ku sprawom wiecz­nym, ale także twórczo przyczynić się do zbawienia oraz uświęcenia innych. O ile człowiek staje się uczestni­kiem cierpień Chrystusa – w jakimkolwiek miejscu świa­ta i czasie historii – na swój sposób dopełnia to cierpienie, przez które Chrystus dokonał Odkupienia świata (SD 24).

Nie przyjmujemy Chrystusa bez krzyża

Taka postawa wobec rzeczywistości cierpienia jest w jakimś sensie konsekwencją przyjęcia na chrzcie świętym Jezusa Chrystusa za swego Pana i Zbawiciela. Jeżeli bowiem rozwój życia duchowego polega w isto­cie na chrystoformizacji, a więc coraz większym zjed­noczeniu i upodobnieniu do Chrystusa, który za nas cierpiał mękę, umarł i zmartwychwstał, to jest to za­razem proces progresywnej „krucyfikacji”, czyli świa­domej zgody na to, aby być wraz z Nim przybijanym do krzyża (por. Ga 2,19). Cierpieć bowiem – uczą św. Jan Paweł II – to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiaro­wanych ludzkości w Chrystusie (SD 23). Nato­miast jak przestroga brzmi słynne powiedze­nie kard. Leona-Josepha Suenensa: Kto szuka Chrystusa bez krzyża, ten znajdzie krzyż bez Chrystusa. Oznacza to, że cierpienie nieofiarowane Bogu, staje się znacznie trudniejsze.

Owoce cierpienia

Mimo iż cierpienie w każdej postaci jest cięż­ką próbą, to w duchu wiary trzeba w nim wi­dzieć działanie łaski Bożej, która – jeśli będzie przyjęta z ufnością – nigdy nie pozostanie bez­owocna. Z tej racji – zdaniem św. Jana Paw­ła II – cierpienie posiada w obliczu Kościoła szczególną wartość. Jest takim dobrem, nad którym Kościół pochy­la się ze czcią poprzez całą głębię swej wiary w Odkupie­nie” (SD 24). Sam papież, jak pamiętamy chociażby z piel­grzymek do Ojczyzny, nigdy nie przeszedł obojętnie wo­bec cierpiących, niepełnosprawnych czy starszych. Za­wsze znajdował dla nich czas i spotykał się z nimi. Na przykład podczas VI Pielgrzymki do Ojczyzny mówił do chorych: To dzięki wam, dzięki waszej komunii z Ukrzy­żowanym, tak wiele bezcennych bogactw w swoim ducho­wym skarbcu posiada Kościół. Dzięki wam mogą z tego skarbca czerpać inni. Nic tak nie ubogaca innych, jak bez­interesowny dar cierpienia. Dlatego zawsze pamiętajcie, zwłaszcza gdy czujecie się osamotnieni, że bardzo potrze­buje was Kościół, świat, nasza Ojczyzna. Pamiętajcie też, że liczy na was Papież (Kraków, 9 VI 1997).

Także w wymiarze czysto naturalnym cierpienie może okazać się owocne dla rozwoju osobowego. Jak pisał św. Jan Paweł II, cierpienie jest również wezwa­niem do ujawnienia moralnej wielkości człowieka, jego duchowej dojrzałości (SD 22). Nieco dalej dodaje, że zawiera się w cierpieniu jakby szczególne wyzwanie do cnoty, którą człowiek musi wypracowywać ze swo­jej strony (SD 23). Cierpienie bowiem uczy pokory, to znaczy prawdy o sobie, a więc o przemijalności, ogra­niczonych możliwościach czy zależności od innych. Uczy cierpliwości wobec słabości i wad, a także empatii i wrażliwości na innych, którzy być może cierpią jesz­cze bardziej. Potwierdzają się więc z pozoru paradok­salnie brzmiące słowa Chrystusa, zapisane przez św. Pawła Apostoła: Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12,9).

Ks. Marek Chmielewski