Pewien człowiek wyjechał do pracy za granicę. Zatrudnił się w garbarni. By zaoszczędzić zamieszkał w stróżówce tuż obok miejsca pracy. Wstał wcześnie rano i do zmierzchu intensywnie pracował. Jego koledzy zaś wynajęli mieszkanie w pobliskiej miejscowości i prowadzili normalne życie. On uważał że szkoda pieniędzy i czasu na dojazdy. Zaoszczędzony czas chciał przeznaczyć na pracę.
Minął miesiąc, może trochę więcej… Koledzy jak zwykle w poniedziałek, po weekendzie, przyjechali do zakładu, ale nie zastali swojego towarzysza. Właściciel garbarni oznajmił im, że ten nagle spakował się i wyjechał. Kupił bilet lotniczy i rezygnując z bardzo dobrych zarobków, wrócił do Polski. Po prostu miał dość – nie wytrzymał. Pękła napięta cięciwa.
Skutki przemęczenia
Lenistwo jest częstszą przywarą niż pracoholizm. Niemniej ten drugi też nie jest rzadki i nie należy go lekceważyć. Każdy brak umiaru jest szkodliwy i nie chodzi tu wyłącznie o aspekt zdrowotny, ale również o duchowy. Święty Tomasz z Akwinu przywołuje przykład z naciągniętą cięciwą luku. Gdy cały czas jest ona mocno napięta, to zmęczenie materiału sprawia, że w końcu pęka. Podobnie było w tym przypadku. Lekceważenie odpoczynku, relaksu, oderwania się od spraw związanych z codziennym zarobkiem było przejawem braku roztropności. Bez nich ów człowiek wyczerpał swoje siły fizyczne, ale chyba przede wszystkim psychiczne.
Zjawisko „pękniętej cięciwy” nie dotyczy tylko pracy zawodowej. Jeśli ktoś nie panuje nad nerwami, jest ciągle rozdrażniony, wybuchowy, a jednoczśnie nieustannie „żyje w biegu”, niedosypiając, rezygnując z weekendów czy urlopów, to bardzo trudno będzie mu powstrzymywać złe emocje. Wszelkie wysiłki zmierzające do postępu w tym zakresie spełzną na niczym. Można wręcz powiedzieć, że w takich przypadkach roztropny wypoczynek, zebranie sił, jest niezbędnym warunkiem postępu duchowego!
Wypoczynek sprzyja regeneracji sił. Sam w sobie nie jest grzechem, ale – to ważne – nie jest również celem naszego życia. Celem jest działanie, które prowadzi do wytworzenia dóbr duchowych, lecz także mających charakter materialny, doczesny. Dlatego Cyceron powiedział: Natura nas nie zrodziła do zabawy i żartów, ale raczej do czegoś twardego i do zajęć poważniejszych i większych.
Między pracoholizmem a lenistwem
Myśl starożytna (a potem katolicka) już przed wiekami wskazała na pozytywne aspekty zabawy oraz odpoczynku, a nawet opisała specjalną cnotę odpowiadającą za ich dobre funkcjonowanie. 0 ile fizyczny odpoczynek (zwłaszcza po intensywnej pracy) polega na bierności ruchowej (np. leżeniu), to odpoczynek psychiczny wiąże się ze zmianą „obiektu uwagi” i obniżeniem natężenia negatywnych emocji. Tak jak ciało nabiera sił, nie wykonując forsownych czynności, tak intelekt koncentruje się na rzeczach mniej poważnych, niewymagających skupienia i natężenia myśli oraz emocji. W starożytności ludzie wolni zazwyczaj nie pracowali fizycznie, dlatego zainteresowania filozofów nie budził bierny odpoczynek (zresztą nie było w nim wielkiej filozofii), ale odpoczynek oparty na dobrej zabawie. Z grecka nazywa się on eutrapelią.
Arystoteles definiuje wspomnianą cnotę jako umiejętność zabawienia innych rozmową, ale i „doznawania radości z dowcipu”. Św. Tomasz określa ją zaś łacińską nazwą iucunditas (dowcipność), ewentualnie bona conver- satio (dobra rozmowa towarzyska). Chodzi zatem o umiejętność prowadzenia relaksującej rozmowy towarzyskiej. W iucunditas występują dwa momenty: czynny i bierny. Z jednej strony mamy wyuczone działanie, polegające na umiejętności rozweselania towarzystwa, a z drugiej – umiejętne, taktowne reagowanie na dowcip.
Eutrapelia we współczesnym świecie
Zabawa oparta na towarzyskich pogwarkach ze współczesnego punktu widzenia wydaje się dosyć nudną rozrywką. Dzisiaj mamy o wiele więcej możliwości w tym zakresie. Ale i dawniej dopuszczano inne formy rozrywki, jak choćby teatr. Spektakl musiał jednak reprezentować odpowiedni poziom moralny i intelektualny. Św. Tomasz generalnie uważał zawód komedianta za godziwy (nawet pomimo nadmiernej koncentracji na rozrywce), bo służący rozweselaniu ludzi. Jednak przedstawienie musi spełniać pewne podstawowe warunki. Przede wszystkim nie może zawierać niedozwolonych słów lub czynności. Nie może też bawić sprawami, które po prostu nie powinny być przedmiotem wesołości, a także nie należy go urządzać „w nieodpowiednim czasie”.
Współczesna „rozrywka komediancka” to nie tylko teatr; dochodzi tutaj film, kabaret, na swój sposób „rozweselaczami” są również sportowcy (lub nie – zależy od wyniku meczu) i piosenkarze. Niestety, dominuje rozrywka wulgarna i prymitywna, której celem jest nie tyle relaks i wesołość, co kryjąca się za nią męcząca psychicznie manipulacja.
Dodatkowo możemy jeszcze uprawiać sport, turystykę, szeroko rozumiane hobby, czytać ciekawą lekturę czy wspólnie biesiadować. Wszystkie te obszary ludzkiej aktywności wymagają znalezienia złotego środka, czyli odnajdywania tego, co jest w danych okolicznościach godziwe. W sporcie, turystyce, lekturze, a przede wszystkim w biesiadowaniu można utracić zdrowy umiar, ale można też korzystać z nich racjonalnie, nie przekraczając granicy, za którą jest wada
Manicheizm i rygoryzm
W krytyce zabawy i odpoczynku można pójść za daleko. Czasami w środowiskach katolickich traktowane są one w sposób manichejski. Kojarzą się zawsze z czymś złym, prymitywnym, niegodnym. Jeśli nawet tak rzeczywiście bywa, to nie każda zabawa jest zła ze swej istoty. Zazwyczaj taką się staje przez jej wynaturzenie.
Musimy zatem nieustannie szukać zdrowego umiaru między „poważną działalnością” a zabawą, ale również w samej zabawie. Skłonność do czasowego zapamiętania się w niej jest również formą mniej lub bardziej zakamuflowanego lenistwa. Po drugiej stronie mamy zaś przesadę w pracowitości, jak przytoczona na początku autentyczna historia.
Zdarza się, że religijny rygoryzm niekiedy odrzuca zabawę i odpoczynek, nie dlatego, że są złe same w sobie, ale ze względu na to, że uważa je za niegodne prawdziwego chrześcijanina. Na tym świecie, jak twierdzą rygoryści, nie ma czasu na żarty. Argumentują tak: Niewiele mamy czasu tu na ziemi, nie możemy go marnotrawić na rozrywkę. Odpoczniemy po drugiej stronie. To prawda, stworzeni jesteśmy dla nieba, a nie dla śmiertelnych poczekalni ziemi, dlatego powinniśmy prowadzić jakąś formę pozytywnej działalności, a nie tylko odpoczywać. Musimy sobie jednak odpowiedzieć na proste pytanie: czy mamy pracować dla samej pracy, czy ma ona dawać nam przede wszystkim jakieś efekty? Gdy pracujemy bez wytchnienia, jesteśmy przemęczeni i automatycznie stajemy się mniej efektywni, dlatego pogarda dla odpoczynku pod wzniosłym hasłem, „niemarnotrawienia czasu” prowadzi do nieproduktywności, a w życiu duchowym może być przyczyną upadków.
Oczywiście trzeba tu zawsze roztropnie wyważyć wszystkie „za” i „przeciw”, żeby pod pozorem „regenerującego siły odpoczynku” nie wkradło się lenistwo. Każda sytuacja i każdy człowiek wymaga specjalnego rozeznania, bo każdy ma swoją granicę, po przekroczeniu której jego wydajność w pracy zawodowej czy duchowej staje się mniejsza.
Ponadto za takim wzniosłym pracoholizmem może kryć się nieufność w opiekę Bożą i chęć zrobienia wszystkiego po swojemu. Pamiętajmy, że dużo możemy uzyskać dzięki modlitwie. Wraz z pracą powinniśmy się otwierać na działanie łaski i pomoc Bożą, a nie tylko polegać na tym, co zrobimy sami, swoim wysiłkiem. Stąd już tylko krok do pychy. Benedyktyńskie hasło „módl się i pracuj!” aktualne jest nie tylko wśród mnichów, ale również wśród chrześcijan pracujących we współczesnych społeczeństwach.
Mechanizm zatracania
Jednak w większości przypadków pracoholizm ma bardziej prozaiczną przyczynę. U jego podstaw znajduje się najczęściej pieniądz. Osoby zatrudnione w wielkich korporacjach czy nawet prowadzące własną firmę tracą miarę w pogoni za mamoną, pracując do późnych godzin, także w dni wolne. Oczywiście za tą pogonią kryje się jakaś idea: budowy własnego domu, wakacyjnych wojaży, podniesienia prestiżu wśród znajomych czy po prostu życia na wysokim poziomie. Bywa, że motywacja jest słuszna: bo czy idea zbudowania domu dla własnej rodziny jest zła? Niemniej w pewnym momencie sposób jej realizacji sprawia, że wszystko się psuje.
Ten mechanizm w nieco innym kontekście opisał już Szekspir w „Makbecie”:
Często, przyjacielu,
Narzędzia pieklą prawdę nam podają,
Aby nas w zgubne potem sieci wplątać;
Łudzą nam duszę uczciwym pozorem,
Aby nas znęcić w przepaść następstw
Tutaj też idea jest dobra, ale po pewnym czasie okazuje się, że zbudowaliśmy dom, lecz po drodze utraciliśmy coś, co jest esencją życia w tym domu, czyli miłość w rodzinie. Nieraz można obserwować ludzi znerwicowanych, dziwnie napiętych, niepotrafiących cieszyć się dniem, a to dlatego, że dla nich najważniejsza jest praca, perfekcjonizm i pogoń za zyskiem, niekiedy podlewana wzniosłymi ideami. Przez tę pogoń tracą umiar i… to „coś”. To „coś” jest ważniejsze od tego, co zyskują dzięki ciągłej gonitwie. Znowu pęka cięciwa, tylko to pęknięcie ma inny wymiar niż w przypadku człowieka pracującego w garbarni. Niekiedy trzeba dużej roztropności, żeby dokonać właściwego wyboru, bo co zrobić, jeśli zwolnienie tempa życia jest niemożliwe, gdyż wiąże się np. z utratą pracy w ogóle?
Problem pracy i odpoczynku (zabawy) polega na ciągłym poszukiwaniu „złotego środka” pomiędzy nimi. Jego odnalezienie wymaga dużej czujności i roztropności. W tych poszukiwaniach należy się trzymać starej, chrześcijańskiej zasady: Po owocach ich poznacie. Badajmy zatem owoce naszych działań, one będą dla nas wskazówką.
Dariusz Zalewski