Coaching – zagrożenie duchowe

Gdyby pokusić się o najprostszą definicję coacha, byłby nim ktoś, kto nie doradzi, jak realizować swoje cele, ale zmotywuje do samodzielnego znalezienia odpowiedzi na dręczące pytania.

Istota coachingu

Istotą coachingu jest tzw. niedyrektywność, czyli nienarzucanie osobie mu poddawanej (tzw. coachee) żadnych rozwiązań. To ona sama dzięki umiejętnemu podprowadzeniu ma znaleźć rozwiązanie swojego problemu. Stwarza to jednak problem już na poziomie założeń. Jeśli coachee ma już cały zasób wiedzy i umiejętności, by wprowadzić pozytywne zmiany w swoim życiu, dlaczego ma tracić czas i pieniądze na długotrwałe rozmowy z kimś, kto go nie zna, lecz będzie sondował go za pomocą pytań, tak by w końcu tę wiedzę wydobyć i uporządkować? Wystarczyłoby otrzymać wydruk odpowiedniego zestawu pobudzających myślenie pytań i samemu zobaczyć, które z nich są najbardziej przydatne, by uporządkować
posiadaną wiedzę i stworzyć plan jej wykorzystania.

W coachingu chodzi zatem o coś innego – o interakcję z człowiekiem, coachem, który uważnie słucha klienta i wspiera, dając podnoszące na duchu komunikaty, np.: Dasz radę, wiem to. W tym momencie coaching jawi się raczej jako bezpieczny, powierzchowny rodzaj terapii podnoszącej poczucie własnej wartości. Jednak nie o samo słuchanie i podnoszenie na duchu chodzi.

Inaczej niż terapeuta, inaczej niż przyjaciel

Najpopularniejszy rodzaj coachingu to ak­tualnie tzw. life coaching. Jest on nastawiony na do­skonalenie relacji, poprawę jakości życia osobiste­go, rozwój osobisty. Cele life coachingu mogą obej­mować np. poprawę relacji w rodzinie, nawiązanie przyjaźni, znalezienie pracy. Inaczej niż terapeuta, coach nie diagnozuje żad­nych problemów, ani ich nie leczy. Inaczej niż przy­jaciel – coach pobiera pieniądze za słuchanie. Ile to jest warte?

Szacuje się, że aby osiągnąć zamierzony, realistyczny cel definiowany na pierwszej sesji coachingowej klient potrzebuje od 3 do 9 miesięcy cotygodniowych sesji. Coach staje się dla klienta „lustrem”, pomagającym roz­poznać nawykowe sposoby radzenia sobie z wyzwania­mi. Staje się też zachętą do porzucenia swojej „strefy komfortu” i wypróbowania nowych sposobów. Staje się wreszcie odpowiednikiem „sponsora” u Anonimowych Alkoholików – kogoś, kto słucha klienta, jego cotygo­dniowej „spowiedzi” relacjonującej sukcesy i porażki w realizacji wyznaczonego celu, a więc kimś, kto ze­wnętrznie motywuje do dotrzymania złożonych obiet­nic. Coach jest kimś, kto pomaga klientowi, by ten sta­nął w prawdzie o sobie. Cotygodniowe spotkania oraz umiejętnie zadawane pytania pomagają klientowi wziąć odpowiedzialność za podejmowane lub niepodej­mowane w międzyczasie decyzje.

W tym zakresie life coaching może być przydatny. Od kilkudziesięciu lat promowany jest „partnerski” styl ro­dzicielstwa. Rola rodzica nie polega już na wychowa­niu dziecka, a jego wspieraniu, obdarzaniu bezwarun­kową miłością, braku wymagań. Klasyczne metody wy­chowawcze dostały etykietkę tresury. Dzieci, od których nie wymaga się dyscypliny, nie kształtuje się cnót wytrwałości i systematyczności, wchodzą w dorosłość, nie umiejąc od siebie wymagać. Do jakiego stopnia? Niektórzy pracodawcy, którzy zatrudniają ludzi na zlecenie, mówią o pojawiającym się problemie u młodych osób, które nie przychodzą do pracy np. dlatego, że nie chciało im się rano wstać z łóżka.

Osobom, którym brakuje samodyscypliny, wytrwałości, wyznaczania sobie celów, odpowiedzialności itp., coach będzie bardzo pomocny jako zewnętrzne źródło motywacji do osiągnięcia wyznaczonego celu. Tym bardziej motywującego, że aby go osiągnąć, trzeba dodatkowo zapłacić za kilkadziesiąt sesji.

NLP i pseudopsychologia sukcesu

Pojawia się przy tym szereg problemów. Jak roz­poznać naprawdę pomocnego coacha? Przecież nie jest to zawód regulowany. Wystarczy wziąć udział np. w kilkumiesięcznym kursie korespondencyj­nym, by otrzymać certyfikat coacha. Drugi problem – o wiele poważniejszy – to pytanie o metody stoso­wane przez coacha.

Jestem przekonany, że jeszcze zanim przyjdziesz na kolejną sesję, sam poczujesz i zobaczysz, jak zmie­nia się Twoje życie – zachęca pewien coach do sko­rzystania z jego usług. Jeśli ktoś miał do czynienia z programowaniem neurolingwistycznym (NLP), z pewnością rozpoznaje konstrukcję tego zdania. Autor wychodzi z założenia, że ludzie reagują po­zytywnie na argumenty adresowane do ich domi­nującego kanału percepcji rzeczywistości – a więc „wzrokowcy” zareagują pozytywnie na obietnicę zobaczysz, z kolei „kinestetycy” na odwołującą się do zmysłu dotyku sugestię poczujesz. W zdaniu tym zawarty jest też komunikat z ukrytym założeniem, które musimy przyjąć za pewnik, aby całość miała sens. Tu pewnikiem jest założenie, że przyjdziemy na kolejną sesję. Założenie to jest też próbą przekonania nas, że zauważamy pewne rzeczy, których tak naprawdę nie dostrzegamy, np.: Wiem, że już teraz dostrzegasz korzyści, jakie przyniesie ci bycie bardziej pewnym siebie i zorganizowanym dzięki coachingowi.

Poważne zastrzeżenia w kwestii NLP zgłasza To­masz Witkowski w artykule „Teoria i praktyka NLP w oczach psychologa społecznego” (tekst dostępny on-line). Niestety, wykorzystywanie NLP w life coachingu jest nagminne. Setki warsztatów łączą na­wet w nazwie life coaching i NLP. W innych warszta­tach wykładowcy chwalą się swoimi certyfikatami w tym obszarze, inne z kolei w programie zajęć sy­gnalizują korzystanie z „osiągnięć” NLP.

Równie niepokojące jest przesiąknięcie metod coachingowych iluzją pseudopsychologii sukcesu. Chodzi tu o przekonanie, że nie istnieją obiektywne ograniczenia uniemożliwiające osiągnięcie sukcesu przez człowieka, a jedynym ograniczeniem są jego założenia, iż nie jest w stanie go osiągnąć. Według tego magicznego w swej istocie podejścia, zmieniając swój sposób myślenia o świecie, zmieniamy rzeczywistość.

Współczesna spowiedź?

Poważna wątpliwość dotycząca coachingu, wskazuje, że wydaje się on po części wchodzić w kompetencje i spełniać zeświecczoną rolę kierownictwa duchownego oraz spowiedzi. Nie bez przyczyny użyłam wcześniej analogii do cotygodniowych spowiedzi. W gruncie rzeczy sesje coachingowe spełniają psychologicznie podobną funkcję jak spowiedź – chodzi o stanięcie w prawdzie o sobie. Co prawda przy coachingu rozliczamy się z odpowiedzialności, wytrwałości, pracowitości, unikania pułapek samousprawiedliwień, dlaczego czegoś nie zrobiliśmy, a więc dotyczących świeckich celów, jednak często life coaching zahacza o system wartości, oceny moralne itp. A zatem wchodzi w obszar definiowany w chrześcijaństwie w kategoriach wad i zalet, grzechów oraz dobrych uczynków.

Owszem, częścią celów sesji coachingu jest po­prawienie poczucia własnej wartości u coachee, natomiast w spowiedzi zawsze chodzi o stanię­cie w prawdzie o swojej grzeszności (co raczej nie podnosi poczucia własnej wartości). Doświadczeni coachowie wiedzą jednak, że podstawą odniesienia przez klienta sukcesu jest stanięcie w prawdzie o sobie, zobaczenie swoich słabości i walka z nimi. A zatem dobrze prowadzona sesja coachingowa to dobrze zrobiony rachunek sumienia, postanowienie poprawy, a także stworzenie planu, jak walczyć ze słabością, która najbardziej prowadzi ku klęsce (czyli wadą główną).

Stąd pytanie, czy regularna spowiedź, kierownictwo duchowne oraz czytanie mądrych książek, pomagających w rozwijaniu cnót, kształtowaniu dobrych nawyków oraz pracy nad sobą, nie załatwiają na poziomie czysto psychologicznym tego samego, co coaching?

Oczywiście, w spowiedzi nie chodzi o to, by łatwiej osiągać ziemskie cele. Warto jednak zwrócić uwagę, że czysto praktycznym skutkiem ubocznym częstej spowiedzi jest zdolność do stawania w prawdzie o sobie – bez usprawiedliwień, wymigiwania się od odpowiedzialności itp. A to przydaje się też przy wyzwaniach codziennego życia. Tym bardziej, że – jak przypomina św. Ignacy Loyola w „Ćwiczeniach duchownych” – dopiero właściwa hierarchia wartości zapewnia podejmowanie właściwych decyzji, a dążenie do najważniejszego celu życia pomaga we właściwym jego uporządkowaniu: W każdym dobrym wyborze – o ile to możliwe z naszej strony – nasza intencja powinna być czysta. Na uwadze mieć powinniśmy tylko cel, dla którego jesteśmy stworzeni, to znaczy chwałę Boga, naszego Pana, i zbawienie własnej duszy. Tak więc cokolwiek wybiorę, musi mi to pomagać do [osiągnięcia] celu, dla którego zostałem stworzony, nie podporządkowując celu środkom, lecz środki celowi.

Jeden z popularniejszych obecnie nurtów w psy­chologii stanowi psychologia pozytywna. Kierunek ten nie jest jednak nastawiony na pomoc w proble­mach, ale na rozwój osobisty i realizacją pełni poten­cjału człowieka. Zwolennicy tego nurtu nie zajmują się więc zaburzeniami, ale stawiają na profilaktykę i dobrostan jednostki.

Od pozytywnej psychologii do pozytywnego myślenia

Psychologowie pozytywni odwołują się do Platona i Arystotelesa. Korzystają też z koncepcji S. Freuda, C.G. Junga oraz psychologów humanistycznych. Psy­chologia pozytywna uzurpuje sobie prawo do wskazy­wania ludziom właściwej drogi życia i daje prostą re­ceptę na szczęście. Według niej przyjemność płynąca z pozytywnych doznań zmysłowych i estetycznych to jeden z ważniejszych aspektów, choć nie jedyny. Psychologowie ci dostrzegają też potrzebę zaangażowa­nego życia, pracy nad budowaniem relacji, a także rozwoju osobistego, wymagającego rozwijania cnót. Nie chodzi tu jednak o cnoty w rozumieniu filozo­fów antyku ani o walkę duchową, jaką zaleca chrze­ścijaństwo. Nie chodzi też o zwalczanie wad i złych przyzwyczajeń ani o dążenie do dobra i prawdy, któ­re mają prowadzić do prawdziwego szczęścia, tak jak rozumiał je Arystoteles. Do rangi cnót psychologia pozytywna wynosi m.in. optymizm, poczucie humo­ru, zdolności przywódcze. Rozwój w tych obszarach ma zapewnić pełne zadowolenie i szczęście.

Psychologia pozytywna bazuje na znanym od dawna tzw. pozytywnym myśleniu. Jest ono czymś więcej niż tylko optymistycznym nastawieniem do świata. To przede wszystkim przekonanie, że nasze myśli mogą kształtować rzeczywistość i mają real­ny wpływ na to, co nam się przydarza. Według tej koncepcji za pomocą pozytywnego nastawienia i od­powiednich afirmacji można zmieniać samego sie­bie, ale też otaczający świat. Oczywiście, kiedy ktoś myśli negatywnie, blokuje rozwój swojego potencja­łu oraz niejako przyciąga złe wydarzenia. Pozytyw­ne myślenie prowadzi do sukcesu, negatywne – ten sukces oddala.

O takie przekonania dalekie są chrześcijańskie­mu światopoglądowi, a bliskie… magii. Ojciec ideolo­gii pozytywnego myślenia Napoleon Hill niejedno­krotnie odwoływał się do spirytyzmu, korzystał też z pomocy duchów przewodników. Był przekonany o wpływie świata duchów na losy ludzi, a pozytywne myślenie uznał za drogę do otwarcia się na nich oraz umożliwienie im działania. Hill wierzył, że jego misją jest przekazanie ludzkości recepty na sukces. Uważał, że jeśli mocno się w coś wierzy, to z pew­nością to się wydarzy, a to, co ogranicza człowieka, jest wyłącznie brak wiary we własne możliwości.

Założenia coachingu

Psychologia pozytywna w praktyce to coaching. Treningi rozwojowe mają w założeniu pomagać w zwiększaniu motywacji i przyczyniać się do osią­gnięcia wyznaczonych celów. Tym samym mają zwiększać stopień zadowolenia z życia. Głównymi obszarami pracy coachów są: biznes, finanse, rela­cje międzyludzkie, zdrowie. Coaching ma także po­magać przekraczać bariery, rozszerzać strefę komfortu, pomagać w poznaniu siebie, podnosić poczu­cie własnej wartości.

Duża część metod stosowanych w coachingu zo­stała jednak zapożyczona z obcej chrześcijaństwu duchowości i może stanowić zagrożenie duchowe. Coaching bazuje na starożytnej filozofii hawajskiej – hunie. Jej podstawowe założenia są niemal identycz­ne z tymi, jakie deklaruje (i przyjmuje) wielu zna­nych coachów. Wyglądają one następująco:

  1. Myśli wpływają na nasze doświadczenia i na to, co nas w życiu spotyka.
  2. Ograniczenia istnieją tylko w umyśle, a zatem człowiek może osiągnąć co tylko zechce.
  3. Jeśli poświęcimy całą swoją uwagę jednej idei, sta­nie się ona rzeczywistością.
  4. Koncentrujemy się na tym, co tu i teraz, żyjemy chwilą.
  5. Człowiek jest jednością z wszechświatem.
  6. Siły nie trzeba szukać na zewnątrz, ona jest w nas samych.
  7. Ważne jest, aby wybrać dobry środek do realizacji danego celu.

Nowocześni szamani

Choć założenia są podobne, każdy coach wypracowuje własną metodą. Stąd na rynku obecnych jest tak dużo różnych technik, że nie sposób je wszystkie opisać.

Coaching to nie tylko motywacyjne mowy coachów, popularnych w mediach społecznościowych. Duża część coachingu to meto­dy nawiązujące do tradycji okultystycznych. Wielu znanych coachów szczyci sią tym, że są uważani za nowoczesnych szamanów. Jonette Crowley, twórczyni popularnej metody SBF (Soul Body Fusion), mówi o sobie wprost, że jest współczesną mistyczką, miejską szamanką, doskonałym medium. Deklaruje, że ma dwóch duchów przewodników – Marka oraz Białego Orla. Swoje warsztaty prowadzi metodą chanellingu, a więc wchodzi w trans i kontaktuje sią z bytami duchowymi. SBF polega na powrocie do natury, otwar­ciu sią na „wyższą jaźń”, dzięki czemu ma powstać lepsza wersja siebie. Metoda wy­daje sią bardzo prosta. Wystarczy wygod­nie usiąść, dłonie zwrócić ku górze i wyra­zić swoje pragnienie czy intencją. Następnie trzeba przez 10 minut trwać bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej i intelektualnej, nie my­śleć o niczym, tylko obserwować sygnały płynące z ciała. Dzięki temu ma dochodzić ma do fuzji duszy i ciała.

Bardzo popularna w Polsce Ewa Foley jest uczenni­cą Crowley, ale wypracowała własną metodą. Od lat prowadzi warsztaty dla kobiet, oferując im drogą do prawdziwego szczęścia i spełnienia. Jest specjalist­ką w zakresie hipnozy, znawczynią huny i szamani­zmu, propagatorką pozytywnego myślenia, a także nauczycielką jogi. Foley uczy kobiety, jak sią realizo­wać w życiu. Pokazuje przy tym, że są niedoceniane i że zasługują na coś więcej. Przekonuje, iż powinny być niezależne i samodzielne.

Do hawajskiej huny nawiązuje także metoda zwa­na terapią wyższego „ja”. Proponuje sią tu zestrojenie niższego „ja” z wyższym w celu odkrycia prawdziwe­go celu i sensu życia. Wyższe „ja” jest tożsame z Bo­giem, spełnia prośby, daje inspiracje dotyczące roz­woju, wskazuje drogę, a przy tym zawsze podsuwa najlepsze rozwiązania. Zachęca też do rozwoju zawo­dowego, gromadzenia środków materialnych, pod­powiada, które inwestycje są korzystniejsze. Ponad­to pokazuje, jak rozwiązywać konkretne problemy oraz chroni przed skutkami błędnych decyzji. Kon­takt z wyższym „ja” napełnia człowieka poczuciem miłości i spełnienia. Zakłada sią tu, że każdego spo­tyka tylko to, czego oczekuje. Jeśli ktoś spodziewa sią dobrych rzeczy, one mu sią niewątpliwie przydarzają. Najważniejsze, aby pozostawać w kontakcie ze swo­im wyższym „ja” i do niego sią bezpośrednio zwracać w każdej potrzebie. Istotne jest także to, aby nieustannie oczyszczać umysł ze wszystkich
negatywnych myśli, poczucia winy, kompleksów.

Kolejna metoda terapeutyczna coachingu, nawiązująca do wyższego
„ja”, ma skrót SRT (Spititual Response Therapy). Skrótowo mówiąc, polega na usuwaniu blokad, oczyszczaniu negatywnych wspomnień i nieuświadomionych ograniczeń. Jej zwolennicy oferują polepszenie sytuacji materialnej, likwidacją połączeń z innymi wymiarami, odczynianie klątw i uroków, unieważnianie przysiąg, ślubów i kontraktów, odblokowanie pozytywnej energii, przeprogramowanie archetypów negatywnych na pozytywne, a nawet uzdrawianie zwierząt. Ponadto zwolennicy i propagatorzy tej metody nie kryją się z tym, że stosują magią. Czynią nawet z tego atut i znajdują wielu chętnych, którzy gotowi są zapłacić dużo pieniędzy, aby tylko polepszyć swoje życie.

Jedną z popularnych technik w coachingu jest także pisanie zamówień do Siły Wyższej. Dzięki niej ludzie uczą się, jak wejść w dobry związek, znaleźć satysfakcjonująca pracę, spełniać wszystkie swoje pragnienia. Me­toda polega na spisywaniu wszystkich swoich marzeń i pragnień w formie listu do Siły Wyższej, co ma podpo­rządkować życie bliżej nieokreślonej rzeczywistości du­chowej i jako żywo przypomina cyrograf. Zakłada to od­danie się Sile Wyższej, bezgraniczne jej zaufanie oraz otwarcie się na spodziewane dobrodziejstwa.

Obecność tych metod coachingowych w zdomino­wanym przez racjonalizm i naukę świecie może wy­dawać się niezrozumiała. A jednak są to metody po­pularne – często wśród ludzi wykształconych, któ­rzy świadomie odrzucają chrześcijaństwo, nato­miast wiarę w Boga traktują jak zabobon.

A oto świadectwo Roberta, byłego adepta coachingu:

Jak się zaczęła Pana przygoda z coachingiem?

Chciałem założyć firmę i szu­kałem informacji, jak to zrobić. Trafiłem na bardzo dobrą książ­kę Roberta Kiyosakiego. Jeśli cho­dzi o kwestie biznesowe, mogę go z czystym sumieniem polecić. Jest to człowiek zorientowany w tym, co robi. On prowadzi forum na te­mat przedsiębiorczości. Tam trafi­łem na pewnego człowieka z Czę­stochowy. On dał mi swój numer telefonu, a ja do niego zadzwoni­łem. Zaproponował mi marketing sieciowy.

Co to jest?

To jest system, w którym firma nie sprzedaje tradycyjnie w skle­pach, tylko tworzy sieć przedsta­wicieli. Na listę wpisuje się jakąś osobę i ona zarobi pieniądze, je­śli wpisze kolejnych 10 osób. Te 10 osób musi zrobić jakieś zakupy w tej firmie i każdy dostaje jakiś udział w zyskach. Tam poznałem dużo osób zwią­zanych z marketingiem siecio­wym. Ciekawa rzecz, że wśród ludzi od marketingu sieciowe­go dominowało podejście hedo­nistyczne. Wychodzono z założe­nia, że jeśli się myśli o czymś ne­gatywnie, ściągnie się na siebie negatywne rzeczy. Jeśli myślisz negatywnie, wszechświat da ci negatywne rzeczy, a jeśli myślisz pozytywnie, wszechświat da ci pozytywne rzeczy. W tej per­spektywie człowiek musiał się komunikować tylko i wyłącznie w sposób pozytywny. Jeśli wyra­ził się negatywnie albo się zde­nerwował, nie rozwiązywano tego problemu. Stwierdzano je­dynie: Nie mów tak, masz się wy­rażać tylko pozytywnie. To pro­wadziło do tego, że gdy był jakiś problem, nie można było o nim mówić, bo problem jako taki jest negatywny. W konsekwen­cji prowadziło to do ignorowa­nia problemów. Na przykład jeśli ktoś miał problem z długami, nie mógł o tym mówić czy myśleć. Trzeba było ignorować problem i należało myśleć, że ma się dużo pieniędzy.

Czyli zaklinanie rzeczywistości?

Tak. Na przykład jeśli było zim­no, trzeba było myśleć, że jest go­rąco. Należało nawet zdjąć kurt­kę, wierząc, że jest gorąco. To jest może śmieszny przykład, ale ob­razowy. Ludzie z marketingu sieciowe­go zaczęli opowiadać o coachin- gu. Pierwsze zapoznanie z tym te­matem to film nakręcony przez Rhondę Byrne. Po pewnym cza­sie poznałem swojego coacha. Nie pamiętam, w jakiej sytuacji mia­ło to miejsce. Chyba wysłał mi ja­kiś link. W tamtym okresie spoty­kaliśmy się na 3-dniowych zjaz­dach, na których medytowaliśmy, wprowadzaliśmy się w stany hip­nozy, wyobrażaliśmy sobie różne rzeczy. Na przykład ktoś, kto miał problemy ze zdrowiem, wyobra­żał sobie walkę swojego organi­zmu z chorobą. Organizm wygry­wał tę walkę, a ów człowiek miał być zdrowy. Jeśli ktoś chciał być bogaty, wyobrażał sobie, jak spły­wają do niego pieniądze. Jeśli ktoś chciał mieć rodzinę, wyobrażał sobie szczęśliwe dzieci. Tak było praktycznie z każdą sytuacją ży­ciową. Spotykaliśmy się na 3 dni. Spo­tkanie zaczynało się rano i trwa­ło parę godzin. Były to wspólne ćwiczenia. Potem był obiad, a na­stępnie znowu kilkugodzinne ćwiczenia. Wieczory były luźniej­sze, były rozmowy, żarty.

Kim był Pana coach?

To był człowiek po pięćdziesiąt­ce, teraz ma ok. sześćdziesięciu lat. Sporo przeszedł w życiu. Był nauczycielem, dyrektorem szkoły specjalnej, a potem trafił do mar­ketingu sieciowego i coachingu. Z tego marketingu sieciowego otrzymałem zaproszenie na luźne spotkanie na jednaj z uczelni. To kosztowało chyba 50 zł. Tam spo­tkałem mojego coacha. On na po­czątku wprowadzał mnie w te­mat. Nawiązałem z nim kontakt. Zacząłem chodzić do niego na sesje coachingowe. Trwały one maksymalnie 3 godziny. Sesja z kilkoma osobami kosztowała kilkadziesiąt złotych, a sesja pry­watna to wydatek 100 zł za godzi­nę. Sesje odbywały się raz w ty­godniu. Byłem na 4 czy 5 takich sesjach. Szedłem w jednym tygo­dniu, potem na kolejną za 2 czy 3 tygodnie. Coach dawał ćwiczenia, któ­re można było praktykować w domu. Należało np. ustawiać siebie w umyśle na osi czasu, wy­obrażać sobie przyszłość. Trzeba też było przenieść swój umysł do przyszłości, którą chciało się za­aranżować. Były również wahadełka, a tak­że ćwiczenia związane z pod­świadomością. Polegały one na tym, że programowało się umysł, iż człowiek jest biedny. W tej sy­tuacji umysł należało przeprogra­mować na to, że człowiek jest bo­gaty. Jeśli ktoś był sam, miał wy­obrażać sobie, że jest w związku. Jeśli ktoś był uczniem, miał być dobrym uczniem. To było total­ne grzebanie w psychice. Wystę­powało też wiele elementów bud­dyzmu.

Jakie na przykład?

Posążki Buddy, wahadełka. Na­leżało też napić się szklanki wody i w tym czasie pocierać sobie ner­ki. A wówczas coach zadawał ja­kieś pytania. Poza tym człowiek pochylał się do przodu i do tyłu. Takie przechylanie też coś ozna­czało. Wierzono też w reinkarnację. Trzeba było sobie wyobrażać, kim człowiek był w przeszłości. Jeśli osoba cofnęła się do poprzednie­go wcielenia, mogła zacząć praco­wać nad obecnym wcieleniem.

Czy stwierdził Pan, kim był w poprzednim wcieleniu?

Ja nie miałem takich ćwiczeń. Ale miała je dziewczyna, którą tam spotkałem. By to stwierdzić, nie wprowadzano człowieka w hipnozę, ale zadawano mnó­stwo pytań, które miały pomóc mu określić, kim był w poprzed­nim wcieleniu.

Czy był Pan wprowadzany w hipnozę?

Nie, ale wprowadzałem się w autohipnozę. Polegało to na tym, że zamykałem oczy i pod­świadomie „pracowałem” umy­słem, coś sobie wyobrażałem. Podświadomość była otumanio­na. Traciłem kontrolę nad swo­im organizmem, ale cały czas by­łem świadomy. To jest odwrotnie niż w sytuacji, w której człowiek śpi. Choć jest rozluźniony, świa­domość została wyłączona. Tu natomiast im bardziej ciało było rozluźnione, tym lepszy miał być efekt medytacji związany z rodzi­ną, bogactwem itd.

Czego Pan oczekiwał po coachingu?

Po sesjach coachingu została we mnie rozbudzona żądza posia­dania. Chciałem np. być bogaty, mieć samochód, nieruchomości.

Czy coaching miał Panu pomóc w zdobyciu tych dóbr?

Tak. Mój umysł został tak „określony”, że niby miałem mało pieniędzy. Miałem robić wszyst­ko, aby mieć ich dużo. Dopiero gdy porzuciłem coaching i się na­wróciłem, zaczęła mi „wychodzić” przedsiębiorczość. Dopiero wte­dy zacząłem zarabiać pieniądze. To jest dowód na to, że coaching tak naprawdę nie działa, tylko człowiek ma się zwrócić ku Bogu, a On uczyni tak, jak będzie chciał, i da człowiekowi to, co zechce.

Wspomniał Pan o posążkach Buddy i wahadełku. Czy to nie budziło w Panu podejrzliwości?

Na początku wydawało mi się to śmieszne. Jednak w pewnym momencie szkolenia trzeba było napisać na kartce swoje odczucia na ten temat. Coach odnosił się potem do tego. Stosował wahadeł­ko. Kiedy zobaczyłem reakcję wa­hadełka na kartkę, zacząłem tę kwestię traktować poważnie.

Czy wahadełko było dla Pana wyznacznikiem prawdy?

Tak. Ono wiedziało coś o mnie i o moim charakterze.

Wspomniał Pan, że mimo szkoleń z coachingu nie miał Pan więcej dóbr materialnych. Czy coaching jest nieskuteczny?

Tak. Dwa lata siedziałem w tym temacie i nic się nie działo. Coś się zaczęło dziać dopiero po moim nawróceniu.

A jak do niego doszło?

Nastąpiło to pod koniec grud­nia 2012 r. Włączyłem sobie film – parodię słynnego filmu „Egzor­cysta” z lat 1973 r. Moja cieka­wość została rozbudzona. Trafi­łem wtedy na nagrania egzorcy- zmów Anneliese Michel. Do dziś te nagrania są na YouTube. Zaczą­łem ich słuchać. One mnie przera­ziły. Wziąłem do ręki różaniec. Od tego momentu zaczęły dziać się różne rzeczy. Poszedłem do kościoła. Okazało się, że byłem zniewolony przez złego ducha. To spowodowało, że zacząłem moc­niej wierzyć. Zacząłem też cho­dzić do kościoła i się spowiadać.

Co się wtedy konkretnie działo?

Nie mogłem spać w nocy ani zgasić światła. Jak tylko je zgasi­łem, miałem wizję demonicznego człowieka, który się nade mną po­chylał. Widziałem też bestię stoją­cą w korytarzu, psa w rogu poko­ju, który się tylko czaił, aby mnie ugryźć. Mogłem nie spać cały dzień i całą noc, a jak kolejnej nocy szedłem spać, mogłem przespać maksymalnie 3 godziny. Na ogół wszystko kończyło się ok. 6 rano. Dopiero wtedy mogłem zasnąć.

Jak długo trwał proces nawrócenia? Kiedy Pan stwierdził, że coaching jest zagrożeniem?

W tamtym okresie zacząłem kupować książki z demonolo­gii napisane przez księży egzor­cystów, np. Gabriele’a Amortha. W lutym 2013 r. byłem na spotka­niu w duszpasterstwie akademic­kim. Wtedy dowiedziałem się o pi­śmie „Egzorcysta”. Kupiłem wów­czas ten miesięcznik i parę ksią­żek. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że to jest złe. Zrezygnowałem z coachingu oraz działalności w marketingu sieciowym.

Czy objawy, o których Pan wspominał, samoczynnie ustąpiły?

Nie. Po moim nawróceniu za­cząłem wrzucać do Internetu róż­ne materiały związane z chrześci­jaństwem. Kolega zaproponował mi wówczas Mszę Świętą u Ojca Daniela w Częstochowie. Pole­cił, żeby później pójść do spowie­dzi, odmówić Litanię do Serca Je­zusowego. Pojechaliśmy. W cza­sie Mszy upadłem. Czułem mro­wienie w głowie, jakby mi włosy z niej wychodziły. Po Mszy wróci­łem do domu. Wtedy się zoriento­wałem, że wszystko się skończy­ło. Mogłem już normalnie spać, przestałem widzieć te zjawy, któ­re wcześniej mnie nękały. Wszyst­ko ustąpiło, jak ręką odjął.

Czy później nie było nawrotów?

Nie. Owszem, czasem były ja­kieś pokusy, ale nic poza nimi się nie zdarzało.

Jeśli chodzi o finanse, czy potem wszystko zaczęło się układać?

Tak. Znalazłem nową pracę, bo w dotychczasowej miałem spore problemy. Otworzyłem własny in­teres, który rozwijam do tej pory. Nie jest może rewelacyjnie, ale nie jest też źle.

Paweł Sokołowski, Anna Wasiukiewicz, Bogna Białecka